Sztuka – pojęcie bardzo szerokie, nad którym zastanawia się obszerne grono specjalistów, jak i amatorów na całym świecie. Szerokie, acz zindywidualizowane, bo co tak naprawdę sprawia, że pewne dzieło jest atrakcyjne dla jednej osoby, a drugiej wydaje się kiczem lub po prostu czymś nieinteresującym? Obraz, film, poezja – wszystko to rodzaj ekspresji w wiadomym celu, którym jest z jednej strony wyrażenie własnej interpretacji rzeczy, a z drugiej chęcią zarażenia odbiorców tą interpretacją. Wszystko to daje morze możliwości ekspresji twórczej. Dlaczego więc w tym wszystkim, już od najdawniejszych czasów, czołowe miejsce zajmuje szeroko pojęta groza? Co takiego siedzi w naszych głowach, że najlepszym środkiem na osiągnięcie ekscytacji sztuką jest wstrząs?
Prawdopodobnie nikt nie zareaguje na widok grafik autorstwa Johna Kenna słowami: „jakie słodkie obrazki dla dzieci!” – bo słodycz w nich jest poważnie ograniczona. Duńczyk w dość oryginalny sposób umiejscawia dzieci w swoich szkicach. Zazwyczaj przedstawiają człowieczka w wieku szkolnym, otoczonego przez różnorakie stwory. Dziewczynka trzymająca parasol, po którym spływa coś mokrego. Nie, to nie są krople deszczu, a ślina przedziwnego stworzenia, albo wyglądającego jak oślizły jaszczur, albo dwunożnego, włochatego „czegoś”. Stosunek wielkości tych postaci – człowieka i potwora – jest nienaturalny. Wiadomo, że każdy straszny twór zazwyczaj przybiera dziwne formy, stosunkowo wielkie. Ale w tym przypadku proporcje są szczególnie załamane, a dysonans rozmiarów jest zauważalny gołym okiem. Oprócz tego, dochodzi kwestia stereotypowego wyobrażenia nadprzyrodzonych stworzeń, jako żądnych krwi lub zemsty – tutaj również spotykamy się z pewnego rodzaju niezgodnością. Można odnieść wrażenie, że patrzą na dziecko z troską lub ze zdziwieniem. Zdziwieniem nad „innością” stworzenia, które właśnie obserwują, a które najczęściej plącze im się pod nogami. Ten element czasem nawet rozczula – to jest kluczowe. Kordon unoszących się w powietrzu zjaw z pustymi oczodołami i charakterystycznymi dla wszystkich potworów, tworzonych przez Dona Kenna, zębami uciosanymi jakby z białych brył, dumających nad człowieczkiem, budzi skrajne emocje. Na początku przychodzi fala niezrozumienia. Później, kiedy wszystkie uczucia zaczynają się krzyżować, nadchodzi dotkliwe ukłucie w sercu i myśl: „tak, to jest to, czego szukałam”.
Od dawien dawna brzydota grała istotną rolę w rozwoju sztuki – wiedzieli to już średniowieczni artyści, jednakże oni wykorzystywali ją głównie jako przestrogę dla ludzi (przed złem, godnym potępienia żywym ogniem). W miarę ewolucji przyjmowała ona coraz to inne funkcje. Wszystko zaczęło zmierzać do wykorzystania jej w zestawieniu z kontrastowym elementem, co w połączeniu daje skrajne odczucia. I tylko od twórcy zależy, jaki będzie odbiór końcowy. U Johna Kenna, w jego cyklu grafik o nazwie „John Kenn Mortensen”, najczęściej jest to coś bardzo pozytywnego, często przynoszącego wiele przemyśleń egzystencjalnych i moralnych. Stąd pytanie: czy tak naprawdę brzydota powinna być negatywna? Dlaczego wywołuje strach, skrajne emocje, odsunięcie? Istotną rolę pełni w tym momencie kontrast, a gdyby nie funkcjonował w różnych sferach życiowych, nie byłoby żadnego rozwoju ewolucyjnego. Skoro obserwujemy kolejno epoki, takie jak: średniowiecze, renesans, barok, oświecenie, romantyzm, pozytywizm etc., skądś musiały wyjść różnice je charakteryzujące. Same się nie wykreowały, a wszystko to opiera się na niczym innym, jak właśnie na odwracaniu ideałów stylu poprzedniego. Można więc stwierdzić, że kontrast, wbrew pozorom, przynosi dodatnie wartości. Kontrast, polegający na zestawieniu grozy i pozytywnych emocji, wywołujących w nas zachwyt, również wnosi elementy optymistyczne.
Chcąc przyjrzeć się temu tematowi w malarstwie, grzechem byłoby nie przywołać mistrza Zdzisława Beksińskiego. Wielki symbolista wręcz zalewa mrocznymi wizjami, wypływającymi z namalowanych, ażurowych konstrukcji oraz mizeroty ludzi, przedstawionych na obrazach. „Groza w nich nie jest ani trochę ukryta” – można usłyszeć zgodne zdanie wielu osób. Owszem, nie jest – ale tylko na pierwszy rzut oka. Bo jak wiemy, najciemniej jest pod latarnią – pomimo jawności grozy, znaczna jej część jest ukryta, czego nie dostrzega postronny obserwator. Skoro zasięgnęlibyśmy jedynie interpretacji powierzchownej, którą każdy widzi, gdzie miejsce rozkwitu znalazłby s y m b o l i z m? Krwawiące oczy, potargane postaci o rozmytych konturach, splecione w uścisku szkielety. Kipi brzydotą. Jednak znowu doznać można podobnego uczucia, wspomnianego w przypadku Johna Kenna. Na początku odrzucenie, a po chwili, gdy pochylamy się nad genialnie zestawionymi strużkami farb, uderza w nas współczucie i żal. Nie wiadomo do końca, czego to dotyczy, ale prawdopodobnie wyrywają się z człowieka pierwotne odruchy empatii. Czujemy, że chcemy pomóc cierpiącemu i nieszczęśliwemu, że wszystko to dotyczy również nas samych. Jeśli zaś chodzi o rzekomo ukrytą grozę, pojawia się w innym znaczeniu niż to, co widzimy gołym okiem. Dla przykładu Trębacz Beksińskiego nie jest tylko szkieletem o tysiącu paliczkach, grającym na instrumencie. Można go widzieć jako cierpienie osoby, która poświęciła dosłownie wszystko, aby doskonalić swój talent aż do śmierci i może nigdy nie zaznała innego szczęścia. Musi grać po wieczność i nie może zająć się niczym innym, ponieważ okaże się to niesukcesywne lub też nienawidzi tej gry, a jest nią karana. Istnieje ogrom interpretacji, a każda ma szansę bycia właściwą. Przedstawione wizje dotyczą każdego, obojętne czy chodzi o czyhającą śmierć, skończoną miłość, ból, cierpienie, wojny – można wyliczać w nieskończoność. Postacie o pokaźnych rozmiarach, wyniesienie ich na piedestał, załamanie proporcji – u Zdzisława Beksińskiego są to sposoby często stosowane, i na pewno nie bezcelowo. Jasno dowiadujemy się, na co należy wrócić uwagę, a i tak wiele osób ma duże problemy ze zrozumieniem dzieła. Dodatkowo, obrazy (w znacznej większości) nie posiadają tytułów, co każdemu daje pełną dowolność interpretacyjną. Te wszystkie elementy składają się w jedną, monumentalną całość, a żaden z nich nie jest mniej lub bardziej ważny. Po przeanalizowaniu każdego z osobna, będziemy stuprocentowo usatysfakcjonowani. Groza znowu dodaje atrakcyjności, a nie odrzuca.
Prawdopodobnie nikt nie zareaguje na widok grafik autorstwa Johna Kenna słowami: „jakie słodkie obrazki dla dzieci!” – bo słodycz w nich jest poważnie ograniczona. Duńczyk w dość oryginalny sposób umiejscawia dzieci w swoich szkicach. Zazwyczaj przedstawiają człowieczka w wieku szkolnym, otoczonego przez różnorakie stwory. Dziewczynka trzymająca parasol, po którym spływa coś mokrego. Nie, to nie są krople deszczu, a ślina przedziwnego stworzenia, albo wyglądającego jak oślizły jaszczur, albo dwunożnego, włochatego „czegoś”. Stosunek wielkości tych postaci – człowieka i potwora – jest nienaturalny. Wiadomo, że każdy straszny twór zazwyczaj przybiera dziwne formy, stosunkowo wielkie. Ale w tym przypadku proporcje są szczególnie załamane, a dysonans rozmiarów jest zauważalny gołym okiem. Oprócz tego, dochodzi kwestia stereotypowego wyobrażenia nadprzyrodzonych stworzeń, jako żądnych krwi lub zemsty – tutaj również spotykamy się z pewnego rodzaju niezgodnością. Można odnieść wrażenie, że patrzą na dziecko z troską lub ze zdziwieniem. Zdziwieniem nad „innością” stworzenia, które właśnie obserwują, a które najczęściej plącze im się pod nogami. Ten element czasem nawet rozczula – to jest kluczowe. Kordon unoszących się w powietrzu zjaw z pustymi oczodołami i charakterystycznymi dla wszystkich potworów, tworzonych przez Dona Kenna, zębami uciosanymi jakby z białych brył, dumających nad człowieczkiem, budzi skrajne emocje. Na początku przychodzi fala niezrozumienia. Później, kiedy wszystkie uczucia zaczynają się krzyżować, nadchodzi dotkliwe ukłucie w sercu i myśl: „tak, to jest to, czego szukałam”.
Od dawien dawna brzydota grała istotną rolę w rozwoju sztuki – wiedzieli to już średniowieczni artyści, jednakże oni wykorzystywali ją głównie jako przestrogę dla ludzi (przed złem, godnym potępienia żywym ogniem). W miarę ewolucji przyjmowała ona coraz to inne funkcje. Wszystko zaczęło zmierzać do wykorzystania jej w zestawieniu z kontrastowym elementem, co w połączeniu daje skrajne odczucia. I tylko od twórcy zależy, jaki będzie odbiór końcowy. U Johna Kenna, w jego cyklu grafik o nazwie „John Kenn Mortensen”, najczęściej jest to coś bardzo pozytywnego, często przynoszącego wiele przemyśleń egzystencjalnych i moralnych. Stąd pytanie: czy tak naprawdę brzydota powinna być negatywna? Dlaczego wywołuje strach, skrajne emocje, odsunięcie? Istotną rolę pełni w tym momencie kontrast, a gdyby nie funkcjonował w różnych sferach życiowych, nie byłoby żadnego rozwoju ewolucyjnego. Skoro obserwujemy kolejno epoki, takie jak: średniowiecze, renesans, barok, oświecenie, romantyzm, pozytywizm etc., skądś musiały wyjść różnice je charakteryzujące. Same się nie wykreowały, a wszystko to opiera się na niczym innym, jak właśnie na odwracaniu ideałów stylu poprzedniego. Można więc stwierdzić, że kontrast, wbrew pozorom, przynosi dodatnie wartości. Kontrast, polegający na zestawieniu grozy i pozytywnych emocji, wywołujących w nas zachwyt, również wnosi elementy optymistyczne.
Chcąc przyjrzeć się temu tematowi w malarstwie, grzechem byłoby nie przywołać mistrza Zdzisława Beksińskiego. Wielki symbolista wręcz zalewa mrocznymi wizjami, wypływającymi z namalowanych, ażurowych konstrukcji oraz mizeroty ludzi, przedstawionych na obrazach. „Groza w nich nie jest ani trochę ukryta” – można usłyszeć zgodne zdanie wielu osób. Owszem, nie jest – ale tylko na pierwszy rzut oka. Bo jak wiemy, najciemniej jest pod latarnią – pomimo jawności grozy, znaczna jej część jest ukryta, czego nie dostrzega postronny obserwator. Skoro zasięgnęlibyśmy jedynie interpretacji powierzchownej, którą każdy widzi, gdzie miejsce rozkwitu znalazłby s y m b o l i z m? Krwawiące oczy, potargane postaci o rozmytych konturach, splecione w uścisku szkielety. Kipi brzydotą. Jednak znowu doznać można podobnego uczucia, wspomnianego w przypadku Johna Kenna. Na początku odrzucenie, a po chwili, gdy pochylamy się nad genialnie zestawionymi strużkami farb, uderza w nas współczucie i żal. Nie wiadomo do końca, czego to dotyczy, ale prawdopodobnie wyrywają się z człowieka pierwotne odruchy empatii. Czujemy, że chcemy pomóc cierpiącemu i nieszczęśliwemu, że wszystko to dotyczy również nas samych. Jeśli zaś chodzi o rzekomo ukrytą grozę, pojawia się w innym znaczeniu niż to, co widzimy gołym okiem. Dla przykładu Trębacz Beksińskiego nie jest tylko szkieletem o tysiącu paliczkach, grającym na instrumencie. Można go widzieć jako cierpienie osoby, która poświęciła dosłownie wszystko, aby doskonalić swój talent aż do śmierci i może nigdy nie zaznała innego szczęścia. Musi grać po wieczność i nie może zająć się niczym innym, ponieważ okaże się to niesukcesywne lub też nienawidzi tej gry, a jest nią karana. Istnieje ogrom interpretacji, a każda ma szansę bycia właściwą. Przedstawione wizje dotyczą każdego, obojętne czy chodzi o czyhającą śmierć, skończoną miłość, ból, cierpienie, wojny – można wyliczać w nieskończoność. Postacie o pokaźnych rozmiarach, wyniesienie ich na piedestał, załamanie proporcji – u Zdzisława Beksińskiego są to sposoby często stosowane, i na pewno nie bezcelowo. Jasno dowiadujemy się, na co należy wrócić uwagę, a i tak wiele osób ma duże problemy ze zrozumieniem dzieła. Dodatkowo, obrazy (w znacznej większości) nie posiadają tytułów, co każdemu daje pełną dowolność interpretacyjną. Te wszystkie elementy składają się w jedną, monumentalną całość, a żaden z nich nie jest mniej lub bardziej ważny. Po przeanalizowaniu każdego z osobna, będziemy stuprocentowo usatysfakcjonowani. Groza znowu dodaje atrakcyjności, a nie odrzuca.
Groteska, groza, arabeska... Te trzy pojęcia zawierają w sobie wspólny mianownik, oczywiście jest nim afirmacja brzydoty i strachu. Znaczny ich rozwój obserwujemy od romantyzmu. Zaliczają się do niego zatem takie pojęcia, jak: tajemniczość, ciemność, sekrety, niespełniona miłość – wymagają one zrozumienia interpretacyjnego, nie dosłownego. Ścisła korelacja epoki romantyzmu z tendencją sztuki symbolizmu jest, według mnie, uzasadniona, choć oba te zagadnienia sytuują się w innym przedziale czasowym. Pozostaje jeszcze groza występująca w plastyce – jest czymś w rodzaju odsyłacza do zupełnie innych emocji, często wywołujących głębokie przemyślenia. Po początkowym odruchu, każącym nam czuć obrzydzenie, dotyka nas coś znajomego, bolączki, które dotyczą każdego. Właśnie na tym opiera się jej fenomen. Wyjątkowe jest to, że najsilniejsze emocje wywoływane są niebezpośredniością. Każdy rodzaj sztuki ma poruszać inny ośrodek emocjonalny, a pod tym względem groza i jej multum możliwości zachwyca w sposób wyjątkowy.
Autorką artykułu jest Anna Kubica. Pierwsza publikacja tekstu (w skróconej wersji) odbyła się w magazynie Outro (wydanie z 24.08.2015 roku). Oryginalną i pełną wersję znajdziecie tylko na Platzu.
Za pomoc w uzyskaniu skanu dzieła bardzo dziękujemy Panu Kamilowi Śliwińskiemu - autorowi bloga volność słowa i twórcy inicjatywy Zmagania o Beksińskiego.
Autorką artykułu jest Anna Kubica. Pierwsza publikacja tekstu (w skróconej wersji) odbyła się w magazynie Outro (wydanie z 24.08.2015 roku). Oryginalną i pełną wersję znajdziecie tylko na Platzu.
Za pomoc w uzyskaniu skanu dzieła bardzo dziękujemy Panu Kamilowi Śliwińskiemu - autorowi bloga volność słowa i twórcy inicjatywy Zmagania o Beksińskiego.