Liczne odmrożenia, biel ciągnąca się po horyzont, kończące się zapasy żywności, unieruchomiony statek i brak nadziei na jakąkolwiek ekspedycję ratunkową. Czy można wyobrazić sobie bardziej pechowy ciąg zdarzeń, przebywając na arktycznej północy? Wystarczy dodać do tego włóczące się po lodowych pustkowiach monstrum, gustujące w ludzkim mięsie.
„Terror” to trzecia książka Dana Simmonsa, jaką dane mi było przeczytać. Po „Hyperionie” i jego „Zagładzie” byłem niezmiernie ciekaw jak, bądź co bądź, utytułowany pisarz poradzi sobie ze skrajnie odmiennym od sci-fi gatunkiem. Co charakterystyczne dla Simmonsa, zaszufladkowanie „Terroru” przypomina próbę założenia hełmu do góry nogami. By jednak ułatwić zobrazowanie z czym mamy do czynienia, umówmy się, że jest to połączenie powieści historycznej z horrorem. Ten karkołomny miszmasz w udany sposób przedstawia losy felernej wyprawy na biegun północny z 1845 roku. Ale po kolei.
Simmons zabiera nas na daleką północ, próbując odtworzyć wydarzenia, które doprowadziły do śmierci marynarzy statków HMS Erebus i HMS Terror. Wyprawa miała na celu odnalezienie skrótu umożliwiającego szybkie opłynięcie Ameryki, bez konieczności okrążania wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku. Należą się brawa za wykonaną pracę nad źródłami i zebrane informacje. Z pewnością był to tytaniczny wysiłek, ponieważ każdy drobny szczegół i detal jest zgodny historycznie (pokazuje to długa lista źródeł, z których korzystał). Czytelnik odbędzie szkolenie z nazw i rodzajów lodu arktycznego (marynistyczne określenia są tutaj codziennością), warto również z grubsza poznać położenie części punktów geograficznych. W ten sposób nie będziemy przytłoczeni rzucanymi w nas bezlitośnie nazwami.
Sama opowieść rozpoczyna się w samym środku wydarzeń. Marynarzy zastajemy w fatalnym stanie. Statki tkwią unieruchomione na lodzie już ponad rok. Racje żywnościowe się kurczą, wśród załogi wzrasta napięcie, morale zaczynają spadać. W dodatku jakiekolwiek próby łowieckie spełzają na niczym, a załoga jest atakowana przez stworzenie przypominające ogromnego niedźwiedzia. Tylko jedna przyprowadzona Eskimoska, nazywana Lady Ciszą z powodu braku języka, potrafi się żywić i ogrzać. Niestety znacząca większość załogi, co zrozumiałe, nie zwraca na to uwagi. Zaprzątnięci własnymi zmartwieniami, zmierzają ku nieuchronnej śmierci.
Atmosfera opowieści jest mroczna i przygnębiająca. Od początku można zauważyć, do czego zmierza pisarz (choć oferuję roczny zapas lodów dla osoby, która przewidzi właściwe zakończenie). Długość książki sprzyja rozwijaniu postaci i ukazaniu ich z wielu perspektyw. Załoga zmaga się z chorobami, głodem, odmrożeniami i rosnącą, wzajemną niechęcią. Simmons przedstawia różne sposoby na poradzenie sobie z nieuchronnością śmierci, kanibalizmem i otępiającym strachem. Porusza problemy ówczesnych tarć klasowych, związanych z pochodzeniem, a nawet preferencjami seksualnymi. Tworzy katastroficzny mikroświat, ukazując nam ludzi na skraju załamania nerwowego, nie walczących już o przeżycie, ale o nadzieję (jest to szczególnie widoczne podczas karnawału). Wspomniany wcześniej potwór nadaje wydarzeniom nadnaturalny ton, ale ten wątek jest poprowadzony zgrabnie i długo trzeba zadawać sobie pytanie o jego istotę.
Tak mniej więcej prezentuje się fabuła i główne tematy. Jak już wspomniałem, nie należy spodziewać się zaskakujących zwrotów akcji, zakończenie wątków większości postaci można poznać, wchodząc na wikipedię, gdzie znajdziemy tematy związane z którymkolwiek ze statków. Najciekawszy pozostaje sam proces, jaki doprowadza do ostatecznego rozwiązania akcji. Opisy reakcji i przemian członków załogi są u Simmonsa najmocniejszą stroną. Autor stawia przed nami plejadę postaci, pochodzących z każdej części społeczeństwa. Mamy tu oficerów z dobrych domów, niekompetentnego, ale ambitnego Franklina, walecznego i aktywnego Croziera z kompleksami z powodu swojego pochodzenia, przebiegłego Hickeya, dobrodusznego (ale ze zwrotem w ostatnich scenach) Goodsira. A to tylko część bohaterów! W pewnym momencie Simmons wypycha Croziera, co zrozumiałe, na pierwszy plan. W wielowymiarowej postaci Irlandczyka da się wyczuć nutkę twardziela (przypomina niekiedy Samuela Vimesa ze „Świata Dysku”), ale mimo to zachowuje on zwykłe, ludzkie słabości. Są one szczególnie widoczne w motywacji, która pchnęła go do wyprawy, a także podczas chwil zwątpienia już na samym „Terrorze”. Jednak moim faworytem, a przy okazji uczestnikiem jednej z najlepszych scen pościgu, jakie dane mi było czytać, pozostaje Thomas Blanky. Sposób, w jaki Simmons opisuje jego ucieczkę przed potworem, powoduje mocniejsze ściskanie czytnika/książki i jest bardzo satysfakcjonujący.
Ponury i klaustrofobiczny klimat, duża objętość i bardzo specjalistyczne podejście do języka mogą podziałać zniechęcająco. Ja jednak zdecydowanie polecam przebić się przez tę warstwę lodu i poznać historię ludzi, którzy zapragnęli przygody. Ode mnie kciuk w górę.
#PlatzCzyta jest cyklem, w którym polecamy Wam najciekawsze nowości wydawnicze, ale przedstawiamy także nieodkryte, literackie perełki.
Autorem tekstu jest Michał Kasprzyk.
Simmons zabiera nas na daleką północ, próbując odtworzyć wydarzenia, które doprowadziły do śmierci marynarzy statków HMS Erebus i HMS Terror. Wyprawa miała na celu odnalezienie skrótu umożliwiającego szybkie opłynięcie Ameryki, bez konieczności okrążania wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku. Należą się brawa za wykonaną pracę nad źródłami i zebrane informacje. Z pewnością był to tytaniczny wysiłek, ponieważ każdy drobny szczegół i detal jest zgodny historycznie (pokazuje to długa lista źródeł, z których korzystał). Czytelnik odbędzie szkolenie z nazw i rodzajów lodu arktycznego (marynistyczne określenia są tutaj codziennością), warto również z grubsza poznać położenie części punktów geograficznych. W ten sposób nie będziemy przytłoczeni rzucanymi w nas bezlitośnie nazwami.
Sama opowieść rozpoczyna się w samym środku wydarzeń. Marynarzy zastajemy w fatalnym stanie. Statki tkwią unieruchomione na lodzie już ponad rok. Racje żywnościowe się kurczą, wśród załogi wzrasta napięcie, morale zaczynają spadać. W dodatku jakiekolwiek próby łowieckie spełzają na niczym, a załoga jest atakowana przez stworzenie przypominające ogromnego niedźwiedzia. Tylko jedna przyprowadzona Eskimoska, nazywana Lady Ciszą z powodu braku języka, potrafi się żywić i ogrzać. Niestety znacząca większość załogi, co zrozumiałe, nie zwraca na to uwagi. Zaprzątnięci własnymi zmartwieniami, zmierzają ku nieuchronnej śmierci.
Atmosfera opowieści jest mroczna i przygnębiająca. Od początku można zauważyć, do czego zmierza pisarz (choć oferuję roczny zapas lodów dla osoby, która przewidzi właściwe zakończenie). Długość książki sprzyja rozwijaniu postaci i ukazaniu ich z wielu perspektyw. Załoga zmaga się z chorobami, głodem, odmrożeniami i rosnącą, wzajemną niechęcią. Simmons przedstawia różne sposoby na poradzenie sobie z nieuchronnością śmierci, kanibalizmem i otępiającym strachem. Porusza problemy ówczesnych tarć klasowych, związanych z pochodzeniem, a nawet preferencjami seksualnymi. Tworzy katastroficzny mikroświat, ukazując nam ludzi na skraju załamania nerwowego, nie walczących już o przeżycie, ale o nadzieję (jest to szczególnie widoczne podczas karnawału). Wspomniany wcześniej potwór nadaje wydarzeniom nadnaturalny ton, ale ten wątek jest poprowadzony zgrabnie i długo trzeba zadawać sobie pytanie o jego istotę.
Tak mniej więcej prezentuje się fabuła i główne tematy. Jak już wspomniałem, nie należy spodziewać się zaskakujących zwrotów akcji, zakończenie wątków większości postaci można poznać, wchodząc na wikipedię, gdzie znajdziemy tematy związane z którymkolwiek ze statków. Najciekawszy pozostaje sam proces, jaki doprowadza do ostatecznego rozwiązania akcji. Opisy reakcji i przemian członków załogi są u Simmonsa najmocniejszą stroną. Autor stawia przed nami plejadę postaci, pochodzących z każdej części społeczeństwa. Mamy tu oficerów z dobrych domów, niekompetentnego, ale ambitnego Franklina, walecznego i aktywnego Croziera z kompleksami z powodu swojego pochodzenia, przebiegłego Hickeya, dobrodusznego (ale ze zwrotem w ostatnich scenach) Goodsira. A to tylko część bohaterów! W pewnym momencie Simmons wypycha Croziera, co zrozumiałe, na pierwszy plan. W wielowymiarowej postaci Irlandczyka da się wyczuć nutkę twardziela (przypomina niekiedy Samuela Vimesa ze „Świata Dysku”), ale mimo to zachowuje on zwykłe, ludzkie słabości. Są one szczególnie widoczne w motywacji, która pchnęła go do wyprawy, a także podczas chwil zwątpienia już na samym „Terrorze”. Jednak moim faworytem, a przy okazji uczestnikiem jednej z najlepszych scen pościgu, jakie dane mi było czytać, pozostaje Thomas Blanky. Sposób, w jaki Simmons opisuje jego ucieczkę przed potworem, powoduje mocniejsze ściskanie czytnika/książki i jest bardzo satysfakcjonujący.
Ponury i klaustrofobiczny klimat, duża objętość i bardzo specjalistyczne podejście do języka mogą podziałać zniechęcająco. Ja jednak zdecydowanie polecam przebić się przez tę warstwę lodu i poznać historię ludzi, którzy zapragnęli przygody. Ode mnie kciuk w górę.
#PlatzCzyta jest cyklem, w którym polecamy Wam najciekawsze nowości wydawnicze, ale przedstawiamy także nieodkryte, literackie perełki.
Autorem tekstu jest Michał Kasprzyk.