20 czerwca 1975 r. to ważna data dla fanów kina klasy „Z”. Tego dnia w Stanach Zjednoczonych odbyła się premiera „Szczęk” Stevena Spielberga, dzieła mającego niemały wpływ na rozwój kinematografii. Oczywiście nie twierdzę, że jest to zły film, gdyż byłaby to profanacja, ale nie mogę nie przywołać go, opisując cudowna tandetę, jaką jest obraz „Dwugłowy rekin atakuje”. Sukces „Szczęk” nie tylko doprowadził do powstania nowego filmowego gatunku o nazwie summerblockbusters (wysokobudżetowych hitów wypuszczanych głównie w okresie wakacyjnym), ale także zachęcił innych twórców do tworzenia dzieł o podobnej tematyce. Filmów ze słowem „rekin” w nazwie nie sposób zliczyć, a większość z nich prezentuje wyjątkowo niski poziom. Prawdziwych perełek nie trzeba zresztą zbyt daleko szukać. „Rekin w Wenecji”, „Rekin z bagien”, „Rekin widmo” (jeden z moich faworytów), „Człowiek-rekin”, „Rekiny z plaży” to tylko kilka z wyjątkowo zachęcających tytułów. Wspomniany przeze mnie „Dwugłowy rekin atakuje” jest jedną z najlepszych (najgorszych?) pozycji w tej kategorii.
Film o pierońsko dużej rybie, dla której jedna głowa to stanowczo za mało, już przy pierwszym seansie zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jest to obraz wytwórni The Asylum, znanej z niskobudżetowych produkcji próbujących kopiować hollywoodzkie hity, można zatem już na starcie spodziewać się porządnie koszmarnego kina. To właśnie w tym studiu powstały twory takie jak „Megarekin kontra krokozaurus”, „Abraham Lincoln kontra zombie”, „Wampiry kontra zombie” czy słynne już „Rekinado”. Jeśli więc, drogi Czytelniku, oczekujesz krwi, cycków (przepraszam za kolokwializm, ale zarówno słowo „biust”, jak i „piersi” zwyczajnie tu nie pasują), rozrywanych ciał, cycków, lesbijskich pocałunków, cycków, tępych mięśniaków i jeszcze więcej cycków, to jest to film dla Ciebie!
„Dwugłowy rekin atakuje” ma wszystko to, co obraz o takim tytule mieć powinien. Są już wspomniane wyżej biusty o różnorakich kształtach i rozmiarach, roznegliżowani mężczyźni z mięśniami zamiast mózgu, niezbyt rozgarnięte blondynki chętnie prezentujące swoje kształty i całe mnóstwo juchy. Zaliczając kolejną przygodę z tym wyjątkowym dziełem (tak, udało mi się obejrzeć to więcej niż raz) odkryłam, że wyrażenie „plusy ujemne” ma tutaj zastosowanie i sens, zwłaszcza, że „plusów dodatnich” nie ma co się doszukiwać. Przez prawie półtorej godziny raczeni jesteśmy kwintesencją badziewia i kaszany. Jedynym pozytywem jest „It’s killing me to live” – wpadający w ucho utwór, towarzyszący napisom końcowym. Niewątpliwie fakt, że najlepszą częścią filmu są właśnie napisy końcowe, jest dość znamienny.
„Dwugłowy rekin atakuje” ma wszystko to, co obraz o takim tytule mieć powinien. Są już wspomniane wyżej biusty o różnorakich kształtach i rozmiarach, roznegliżowani mężczyźni z mięśniami zamiast mózgu, niezbyt rozgarnięte blondynki chętnie prezentujące swoje kształty i całe mnóstwo juchy. Zaliczając kolejną przygodę z tym wyjątkowym dziełem (tak, udało mi się obejrzeć to więcej niż raz) odkryłam, że wyrażenie „plusy ujemne” ma tutaj zastosowanie i sens, zwłaszcza, że „plusów dodatnich” nie ma co się doszukiwać. Przez prawie półtorej godziny raczeni jesteśmy kwintesencją badziewia i kaszany. Jedynym pozytywem jest „It’s killing me to live” – wpadający w ucho utwór, towarzyszący napisom końcowym. Niewątpliwie fakt, że najlepszą częścią filmu są właśnie napisy końcowe, jest dość znamienny.
O czym w takim razie jest ten hit? Raczej nie trudno się domyślić. Grupa studentów, w ramach zajęć z… czegoś, płynie nie wiadomo gdzie i po co. Oczywiście nikogo z nich nie interesuje nauka, a ich głównym zajęciem jest opalanie się i rzucanie boleśnie czerstwych dowcipów. Niejednokrotnie usłyszymy cuda typu „Nie jesteś takim dupkiem na jakiego wyglądasz! Czasami zaskakuję sam siebie”. Znakomite jest również stwierdzenie „Dzieciaki są w niebezpieczeństwie” rzucone od niechcenia po kilku minutach obserwowania, jak potwór pożera jedno po drugim. Każda kwestia jest gorsza od poprzedniej, a jedna z żeńskich postaci wprost bryluje w tej kwestii. Właściwie to z początku oceniałam jej wystąpienia jako wybitnie zabawną ironię, aż nagle (o zgrozo!) zdałam sobie sprawę, że wszystko to mówiła na poważnie. Złudzenie ironii dawała aktorska nieudolność i przesada, z jaką wypowiadała każde zdanie. Fanom „Przyjaciół” polecam odświeżenie sobie odcinka, w którym Phoebe, pomagając Joeyowi w ćwiczeniu do roli, odkryła w sobie talent aktorski. Dokładnie taki typ „talentu” charakteryzuje większość aktorów grających w „Dwugłowym rekinie”.
Kolejnym plusem ujemnym jest, jak zwykle w przypadku tego gatunku, dziurawy, skrajnie kretyński scenariusz. O ile jestem w stanie wybaczyć tonący w zastraszająco szybkim tempie atol (typ płaskiej wyspy koralowej), o tyle nie potrafię zrozumieć dlaczego bohaterowie zachowują się AŻ TAK absurdalnie. Nie chcę spoilerować za dużo, ale muszę wymienić przynajmniej kilka sytuacji, które wprawiły mnie w konsternację. Zastanawiam się chociażby co sprawiło, że kilka osób taplało się w wodzie, panicznie bojąc się pływającego nieopodal rekina, podczas gdy za ich plecami majaczył suchy ląd! Na pomysł, że można by wspiąć się po skałach i usiąść spokojnie na tyłku wpadli dopiero wtedy, gdy 90% ich przyjaciół było już martwe. Należy także przytoczyć cudowną scenę, w której jedna z postaci przyznaje, że panicznie boi się wody. Jest to w pełni zrozumiałe i oczywiste, że osoba z takim lękiem zapisze się za zajęcia odbywające się na łodzi i o swoim strachu przypomni sobie dopiero na lądzie. Fobie to takie dziwne i tajemnicze zjawisko… W późniejszej części filmu dowiemy się jeszcze, że „od dziesięciu lat nie była w wodzie”, mimo że już od prawie godziny obserwujemy coś zupełnie innego. Znajdziemy tu także klasyczne „Tam pływa coś dziwnego. Zobaczmy co to”, kończące się zawsze w ten sam sposób. Na szacunek zasługuje również moment, kiedy to grupa podchodzi do sporej rozmiarów dziury i nawiązuje się taka oto rozmowa: „Co to? Oczko wodne? Nie, chyba wielka dziura”. Prawdziwie odkrywcze i potrzebne. Bez tego film wydawałby się niepełny. Smaczków jest oczywiście znacznie więcej, ale wymienianie ich zajęłoby mi kolejnych parę stron i pozbawiłoby widza przyjemności z odkrywania ich samodzielnie. Poza tym należy napisać chociaż parę słów o sprawcy całego zamieszania.
Dwugłowy rekin jest typowym przykładem kiepskiego CGI (obrazy generowane komputerowo), jakimi często jesteśmy raczeni przy okazji niskobudżetowych produkcji. Miałam jednak (nie)przyjemność oglądać znacznie gorsze przykłady nieudolności grafików połączonej z niskim budżetem, więc rekina oceniam dość pozytywnie. Szału nie ma, wygląda całkiem zabawnie, ale twórcy przynajmniej nie skąpią jego widoku i już w pierwszej minucie prezentują nam głównego bohatera obrazu. Jest on zresztą najlepszym aktorem występującym w tej produkcji, gdyż nic nie mówi, ma dwie głowy i spektakularnie pożera swoje ofiary. Nic dodać, nic ująć.
Kolejnym plusem ujemnym jest, jak zwykle w przypadku tego gatunku, dziurawy, skrajnie kretyński scenariusz. O ile jestem w stanie wybaczyć tonący w zastraszająco szybkim tempie atol (typ płaskiej wyspy koralowej), o tyle nie potrafię zrozumieć dlaczego bohaterowie zachowują się AŻ TAK absurdalnie. Nie chcę spoilerować za dużo, ale muszę wymienić przynajmniej kilka sytuacji, które wprawiły mnie w konsternację. Zastanawiam się chociażby co sprawiło, że kilka osób taplało się w wodzie, panicznie bojąc się pływającego nieopodal rekina, podczas gdy za ich plecami majaczył suchy ląd! Na pomysł, że można by wspiąć się po skałach i usiąść spokojnie na tyłku wpadli dopiero wtedy, gdy 90% ich przyjaciół było już martwe. Należy także przytoczyć cudowną scenę, w której jedna z postaci przyznaje, że panicznie boi się wody. Jest to w pełni zrozumiałe i oczywiste, że osoba z takim lękiem zapisze się za zajęcia odbywające się na łodzi i o swoim strachu przypomni sobie dopiero na lądzie. Fobie to takie dziwne i tajemnicze zjawisko… W późniejszej części filmu dowiemy się jeszcze, że „od dziesięciu lat nie była w wodzie”, mimo że już od prawie godziny obserwujemy coś zupełnie innego. Znajdziemy tu także klasyczne „Tam pływa coś dziwnego. Zobaczmy co to”, kończące się zawsze w ten sam sposób. Na szacunek zasługuje również moment, kiedy to grupa podchodzi do sporej rozmiarów dziury i nawiązuje się taka oto rozmowa: „Co to? Oczko wodne? Nie, chyba wielka dziura”. Prawdziwie odkrywcze i potrzebne. Bez tego film wydawałby się niepełny. Smaczków jest oczywiście znacznie więcej, ale wymienianie ich zajęłoby mi kolejnych parę stron i pozbawiłoby widza przyjemności z odkrywania ich samodzielnie. Poza tym należy napisać chociaż parę słów o sprawcy całego zamieszania.
Dwugłowy rekin jest typowym przykładem kiepskiego CGI (obrazy generowane komputerowo), jakimi często jesteśmy raczeni przy okazji niskobudżetowych produkcji. Miałam jednak (nie)przyjemność oglądać znacznie gorsze przykłady nieudolności grafików połączonej z niskim budżetem, więc rekina oceniam dość pozytywnie. Szału nie ma, wygląda całkiem zabawnie, ale twórcy przynajmniej nie skąpią jego widoku i już w pierwszej minucie prezentują nam głównego bohatera obrazu. Jest on zresztą najlepszym aktorem występującym w tej produkcji, gdyż nic nie mówi, ma dwie głowy i spektakularnie pożera swoje ofiary. Nic dodać, nic ująć.
Generalnie polecam poświęcić rekinowi swój czas. Wiem, że jest go mało, że ciągle go brakuje, ale ten cud natury naprawdę zasługuje na to, by go bliżej poznać. Jest niezwykle zabawny, zaskakujący (już się wydaje, że większej głupoty się nie da wymyślić, a tu niespodzianka!), nie pozwala na nudę, no i jest przecież o DWUGŁOWYM rekinie. A jeśli to wciąż za mało to… no cóż – biustów ci u nich pod dostatkiem.
#NajgorszeFilmyŚwiata opisuje Marta Klon.
#NajgorszeFilmyŚwiata opisuje Marta Klon.