Pisanie o filmach byłoby bardzo proste, gdyby dało się złapać i opisać wszystkie emocje towarzyszące nam podczas oglądania. Jednak siadając do pisania, oglądając po raz kolejny film, co do którego wydaje nam się, że znamy go na wylot, nic nas w nim już nie zaskoczy, okazuje się, że można w nim odkryć zupełnie nowy wymiar. Z pozoru nic nie znaczące ujęcia, gesty, stają się jednymi z ważniejszych elementów filmu. Zwłaszcza, kiedy film składa się głównie z takich momentów (w tym wypadku „Powrót” jest idealnym przykładem).
Po długiej nieobecności do domu wraca zapomniany już przez wszystkich mężczyzna. Wyobrażenie dwóch chłopców konfrontuje się z rzeczywistością. Wieloletnie myśli dzieci skupione wokół ojca, marzenia synów i niemal całkiem zamazane już wspomnienia nareszcie mają okazję zmierzyć się z prawdziwym człowiekiem. I od razu pojawia się pytanie - kim jest ów ojciec? Jego przyjazd budzi różne emocje wśród chłopców. Z jednej strony ciekawość, z drugiej strach i niepewność. Sami do końca nie wiedzą co myśleć o przybyszu. Skąd nagle wziął się w ich życiu? Fala pytań zalewa bohaterów. Mierzą się oni z własnymi wątpliwościami, pytaniami i wyobrażeniami. Oglądając film Zwiagincewa trudno się oprzeć wrażeniu, że jest on wystylizowany na przypowieść. Ascetyczne sceny, ciągle pojawiające się metafory a także uniwersalizm historii dają nam to odczuć w każdej sekundzie filmu (miło jest oglądać kino tak dobrze skrojone i dopasowane wizualnie do fabuły).
Idąc tropem przypowieści - w Starym Testamencie podążający za głosem Boga Abraham chce złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna. Czy cały film nie jest przypadkiem właśnie o tym? O poświęceniu. O oddaniu życia za jakąś idee, myśl, przełożeniu czyjegoś dobra nad swoje dobro…? (patrz: zakończenie filmu). Na czym tak naprawdę polega poświęcenie? Czy nie jest to gotowość do ponoszenia ofiary? Czym jest ofiara? Zwiagincew jak zwykle zostawia nas z trudnymi pytaniami.
Słowa w tym filmie są prawie bez znaczenia, (może to głupio zabrzmieć w pierwszej chwili) bo i tak wszystko dzieje się „poza” rozmowami. O wiele istotniejsze w tym filmie jest to, co nie zostało powiedziane. Powracający z wyprawy ojciec bez słowa wyjaśnienia zabiera swoich synów na wyjazd (w gruncie rzeczy historia jest tak prosta, że wydaje się, że nie jest nas w stanie kompletnie niczym zaskoczyć - a jednak zaskakuje i to bardzo). Zwiagincew jest reżyserem, który w wyjątkowy sposób „łapie” klimat. Muzyka i obraz idealnie zgrywają się z fabułą, a chłodna atmosfera wydaje się być nieodłącznym elementem jego kina. Oglądając film tego rosyjskiego reżysera mamy poczucie, że wszystko jest tam na odpowiednim miejscu (nieprzypadkowo na przykład zdjęcie ojca z chłopcami znajduje się w Biblii akurat na stronie z przypowieścią o Izaaku - dwie historie się zderzają, dwa obrazy ojca i syna). A każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jest dogłębnie przemyślany. Niektóre ujęcia nawet zwiastują to, co zdarzy się później w filmie (nieładnie z mojej strony byłoby spojlerować, dlatego polecam obejrzeć chociaż raz więcej ten film. Głównie dlatego, żeby dopatrzeć się u Zwiagincewa takich smaczków jak na przykład powtarzające się w różnym momencie filmu ujęcia czy obrazy.) Nie będę pisać o całej symbolice filmu (jest to temat na osobny wielostronicowy esej ciągnący się w nieskończoność). Mogę tylko dodać, że na każdym kroku da się wyłapać w tym filmie większe lub mniejsze powiązania ze sztuką oraz dostrzec polemikę reżysera z niektórymi artystami.
Idąc tropem przypowieści - w Starym Testamencie podążający za głosem Boga Abraham chce złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna. Czy cały film nie jest przypadkiem właśnie o tym? O poświęceniu. O oddaniu życia za jakąś idee, myśl, przełożeniu czyjegoś dobra nad swoje dobro…? (patrz: zakończenie filmu). Na czym tak naprawdę polega poświęcenie? Czy nie jest to gotowość do ponoszenia ofiary? Czym jest ofiara? Zwiagincew jak zwykle zostawia nas z trudnymi pytaniami.
Słowa w tym filmie są prawie bez znaczenia, (może to głupio zabrzmieć w pierwszej chwili) bo i tak wszystko dzieje się „poza” rozmowami. O wiele istotniejsze w tym filmie jest to, co nie zostało powiedziane. Powracający z wyprawy ojciec bez słowa wyjaśnienia zabiera swoich synów na wyjazd (w gruncie rzeczy historia jest tak prosta, że wydaje się, że nie jest nas w stanie kompletnie niczym zaskoczyć - a jednak zaskakuje i to bardzo). Zwiagincew jest reżyserem, który w wyjątkowy sposób „łapie” klimat. Muzyka i obraz idealnie zgrywają się z fabułą, a chłodna atmosfera wydaje się być nieodłącznym elementem jego kina. Oglądając film tego rosyjskiego reżysera mamy poczucie, że wszystko jest tam na odpowiednim miejscu (nieprzypadkowo na przykład zdjęcie ojca z chłopcami znajduje się w Biblii akurat na stronie z przypowieścią o Izaaku - dwie historie się zderzają, dwa obrazy ojca i syna). A każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jest dogłębnie przemyślany. Niektóre ujęcia nawet zwiastują to, co zdarzy się później w filmie (nieładnie z mojej strony byłoby spojlerować, dlatego polecam obejrzeć chociaż raz więcej ten film. Głównie dlatego, żeby dopatrzeć się u Zwiagincewa takich smaczków jak na przykład powtarzające się w różnym momencie filmu ujęcia czy obrazy.) Nie będę pisać o całej symbolice filmu (jest to temat na osobny wielostronicowy esej ciągnący się w nieskończoność). Mogę tylko dodać, że na każdym kroku da się wyłapać w tym filmie większe lub mniejsze powiązania ze sztuką oraz dostrzec polemikę reżysera z niektórymi artystami.
Sama postać ojca ma w tym filmie wiele znaczeń:
- Ojciec jako Bóg - od samego początku mamy skojarzenia, tropy doprowadzające nas do tego typu interpretacji. Od zdjęcia ojca umieszczonego w Biblii (synowie podczas przeglądania księgi cały czas trafiają na postać Boga) po jedno z początkowych ujęć w których bohater siedzi przy stole i rozdziela między rodzinę posiłek (zupełnie jak podczas ostatniej wieczerzy).
- Ojciec jako autorytet - mimo tego, że powracający po dwunastoletniej nieobecności ojciec jest synom całkowicie nieznany, od samego początku budzi on respekt i szacunek u wszystkich członków rodziny.
- Ojciec jako wróg - sam przyjazd obcej i tak autorytarnej osoby, która narzuca w domu dyscyplinę, już zaczyna niepokoić. Jednak w momencie, kiedy zwraca synom uwagę, poucza ich, a nawet stosuje przemoc, zaczyna to budzić u chłopców sprzeciw.
- Ojciec jako nieznajomy - bardzo dobrze jest to przedstawione w scenie, w której mężczyzna zwraca uwagę synowi, żeby mówił do niego tato. On się buntuje. Bo dlaczego niby obcy człowiek każe mu tak się nazywać?
Jednak ostatecznie i tak okazuje się, że w ogóle nie znamy ojca. Ani jego motywacji ani przeszłości, nawet cel jego przyjazdu jest nam nieznany. To jest od początku do końca największa zagadka całej historii (nie mamy okazji by go poznać, a przez cały film towarzyszą nam jedynie skrawki domysłów.)
- Ojciec jako Bóg - od samego początku mamy skojarzenia, tropy doprowadzające nas do tego typu interpretacji. Od zdjęcia ojca umieszczonego w Biblii (synowie podczas przeglądania księgi cały czas trafiają na postać Boga) po jedno z początkowych ujęć w których bohater siedzi przy stole i rozdziela między rodzinę posiłek (zupełnie jak podczas ostatniej wieczerzy).
- Ojciec jako autorytet - mimo tego, że powracający po dwunastoletniej nieobecności ojciec jest synom całkowicie nieznany, od samego początku budzi on respekt i szacunek u wszystkich członków rodziny.
- Ojciec jako wróg - sam przyjazd obcej i tak autorytarnej osoby, która narzuca w domu dyscyplinę, już zaczyna niepokoić. Jednak w momencie, kiedy zwraca synom uwagę, poucza ich, a nawet stosuje przemoc, zaczyna to budzić u chłopców sprzeciw.
- Ojciec jako nieznajomy - bardzo dobrze jest to przedstawione w scenie, w której mężczyzna zwraca uwagę synowi, żeby mówił do niego tato. On się buntuje. Bo dlaczego niby obcy człowiek każe mu tak się nazywać?
Jednak ostatecznie i tak okazuje się, że w ogóle nie znamy ojca. Ani jego motywacji ani przeszłości, nawet cel jego przyjazdu jest nam nieznany. To jest od początku do końca największa zagadka całej historii (nie mamy okazji by go poznać, a przez cały film towarzyszą nam jedynie skrawki domysłów.)
Im dłużej siedzę nad filmem i zastanawiam się nad nim, tym bardziej mam poczucie, że nic z niego nie rozumiem. Myślę sobie: jak film, który wydaje się być tak prostą i z pozoru oczywistą historią może doprowadzić do momentu, kiedy okazuje się, że symbolika i metaforyzm obrazu daje tak ogromne pole do interpretacji? Czy da się w ogóle pisać o takiej historii? I ostatecznie dochodzę do wniosku, że chyba właśnie na tym polega tworzenie filmów. Żeby rzeczy, których nie da się ująć słowami, potrafiło się w jakiś sposób przedstawić. Problemy, myśli, których nie da się wypowiedzieć, wyrazić (bo przy każdej takiej próbie zmieniają się w najbardziej oczywisty banał, coś całkowicie bez znaczenia) dało się odreagować w kinie, zrozumieć właśnie bez słów. Jest to o wiele intensywniejsze (zwłaszcza dzisiaj, kiedy słowa są mam wrażenie chyba coraz mniej warte.) I właśnie taki jest film Zwiagincewa. Nie da się w jednej recenzji ująć całego strachu, tęsknoty i wszystkich nagromadzonych w filmie emocji. Można je jedynie przeżyć razem z bohaterami wchodząc w ten ponury, melancholijny i literacki świat jednego z największych reżyserów współczesnego kina.
W cyklu #PlatzOgląda polecamy Wam najlepsze współczesne filmy.
Autorką recenzji jest Marysia Puch.
W cyklu #PlatzOgląda polecamy Wam najlepsze współczesne filmy.
Autorką recenzji jest Marysia Puch.