Alex Garland jako scenarzysta zadebiutował w 2002 roku, pisząc „28 dni później”. Tak – to ten dobry, brytyjski film o zombie. Garland napisał scenariusz o żywych trupach w taki sposób, że można było uznać go za powiew świeżości, a to spory wyczyn, biorąc pod uwagę ile filmów o tej tematyce zostało nakręconych do 2002 roku. Jako że oprócz trupiego scenariusza napisał jeszcze „W stronę słońca” (2007), „Nie opuszczaj mnie” (2010) i „Dredd 3D” (2012), potwierdzając swoją niekonwencjonalność w podejściu do wyeksploatowanych motywów, to na wiadomość o jego reżyserskim debiucie, nabrałem sporo oczekiwań.
Nadszedł rok 2015, a ja dostałem Ex Machinę, próbę ujęcia tematu sztucznej inteligencji w konwencji kina europejskiego. Ex Machina nie przedstawia wizji świata przyszłości, nie mówi który mamy rok, nie ukazuje wielkich futurystycznych metropolii, o statkach kosmicznych milczy, a o fatałaszkach rodem z „Diuny” Jodorowksiego jakby zapomina. Ex Machina zabiera widza do surowego, betonowego budynku pośrodku rajskiego ogrodu i tam, przy akompaniamencie wibrujących niepokojąco basów, wykłada, raczej flegmatycznie, co też ma do powiedzenia. Nie należy szukać w niej kalejdoskopu postaci, jak w „Blade Runnerze” Ridleya Scotta, czy też dwuosobowej dywagacji rodem z „Her” Spike’a Jonze'a. Garland posługuje się trójkątem – naukowiec, pracownik, android – w kluczowych momentach dobierając czwartą postać, służącą. Dołóżmy do tego test Turringa jako pretekst do prowadzenia fabuły i dostajemy film aspirujący do miana dobrego, oldschoolowego sci-fi. Należy zatem zadać pytanie, czy wszystkie elementy puzzli z jakich składa się Ex Machina do siebie pasują? Czy Garland idzie o krok dalej w rozważaniach o sztucznej inteligencji? Czy też ledwo sięga poprzeczki ustanowionej przez „Blade Runner'a”, „Ghost in the shell”, „AI: Sztuczna inteligencja” czy chociażby „Her”?
„Blade Runner” w gęstej atmosferze kina noir pyta o istotę człowieczeństwa, o jego granice („Bardziej ludzcy niż ludzie”), a nawet możliwość zatracenia go wskutek postępującej dehumanizacji, mającej miejsce u schyłku kapitalistycznej cywilizacji. „Her” w ciepłej palecie barw i jesiennym klimacie prowadzi rozważania o miłości w ogóle i tej do bytu wirtualnego. „Ghost in the Shell” jest futurystyczny, brudny i defetystyczny, rozmyśla o duszy, o konsekwencjach płynących z jej istnienia, bądź nieistnienia. Natomiast „AI: Sztuczna inteligencja” pod sztandarem neonu i wyobrażenia myśli technicznej przyszłości, snuje opowieść o chłopcu-robocie, który marzy i do realizacji marzenia dąży, chociaż jest przecież tylko robotem.
Garland stara się (fakt, że z ogromną ostrożnością) dorzucać do scenariusza coraz to nowe pomysły i rozwiązania, a reżysersko przekuwać to wszystko w chłodny i surowy obraz. Jednak pomimo całej jego ostrożności, wizualnego ascetyzmu, akcji opierającej się głównie na dialogach i masy teoretycznie pozytywnych aspektów jego debiutu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś poszło nie tak. „Ex Machina” przywdziewa sterylny fartuch stonowanej estetyki, przechadza się w nim po górach i lasach (tak dla kontrastu), operuje psychologicznym trójkącikiem, z, owszem, chirurgiczną precyzją, ale raczej marnymi narzędziami. Bo jak tu dobrze operować, mając do dyspozycji naukowca-hipstera, pracownika-nerda, androida-kawaii, a jako spoiwo – mocno naciągany i już w latach 50. nieaktualny test Turringa.
„Blade Runner” w gęstej atmosferze kina noir pyta o istotę człowieczeństwa, o jego granice („Bardziej ludzcy niż ludzie”), a nawet możliwość zatracenia go wskutek postępującej dehumanizacji, mającej miejsce u schyłku kapitalistycznej cywilizacji. „Her” w ciepłej palecie barw i jesiennym klimacie prowadzi rozważania o miłości w ogóle i tej do bytu wirtualnego. „Ghost in the Shell” jest futurystyczny, brudny i defetystyczny, rozmyśla o duszy, o konsekwencjach płynących z jej istnienia, bądź nieistnienia. Natomiast „AI: Sztuczna inteligencja” pod sztandarem neonu i wyobrażenia myśli technicznej przyszłości, snuje opowieść o chłopcu-robocie, który marzy i do realizacji marzenia dąży, chociaż jest przecież tylko robotem.
Garland stara się (fakt, że z ogromną ostrożnością) dorzucać do scenariusza coraz to nowe pomysły i rozwiązania, a reżysersko przekuwać to wszystko w chłodny i surowy obraz. Jednak pomimo całej jego ostrożności, wizualnego ascetyzmu, akcji opierającej się głównie na dialogach i masy teoretycznie pozytywnych aspektów jego debiutu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że coś poszło nie tak. „Ex Machina” przywdziewa sterylny fartuch stonowanej estetyki, przechadza się w nim po górach i lasach (tak dla kontrastu), operuje psychologicznym trójkącikiem, z, owszem, chirurgiczną precyzją, ale raczej marnymi narzędziami. Bo jak tu dobrze operować, mając do dyspozycji naukowca-hipstera, pracownika-nerda, androida-kawaii, a jako spoiwo – mocno naciągany i już w latach 50. nieaktualny test Turringa.
Ava – sztuczna inteligencja płci żeńskiej, doświadcza na naszych oczach kontaktu z człowiekiem. W przeciwieństwie do Rachel z „Blade Runnera”, Ava wie, że jest androidem. Caleb – pracownik koncernu informatycznego, z fascynacją godną pryszczatego nerda, podziwia i niemal adoruje Avę, jednocześnie przeprowadzając wspomniany test Turringa. Skojarzenie z Deckardem i Rachel, między którymi rodzi się uczucie w prawie analogicznej sytuacji, jest tu jak najbardziej na miejscu. Nathan – naukowiec, miliarder, wizjoner, „do którego nawet prezydent nie może się dodzwonić”, przygląda się tej całej grze pozornych uczuć i emocji, a następnie rozmawia o nich ze swoim pracownikiem. Alicia Vikander, Domhnall Gleeson i Oscar Isaac zdają się przy tym konsekwentnie prowadzić swoje postaci. Obraz skupia się na gestach, mimice, spojrzeniach, przez co staje się delikatnie teatralny – Garland co jakiś czas stara się wpleść niemal poetyckie sceny, jak ta w której Alicia Vikander ubiera się w skromną sukienkę, podkreślającą jej niewinność. Scena jest długa, spokojna, śledzi ruchy Avy tworząc nacisk na intymność, po prostu wybrzmiewa!
Jednak zbierając to wszystko w całość dostaję puzzle, które wydają się nie pasować do siebie. Czuję się jakbym dostał pokraczną układankę, zmieszaną z kilku zestawów, a do tego przyozdobioną kokardą w postaci zakończenia. Bo zakończenie mówi mi, że Garland nie robi kroku naprzód w kwestii sztucznej inteligencji, że tylko oscyluje wokół wypowiedzianych już tez, że jego podejście mogło doprowadzić do czegoś nowego, ale nie doprowadziło. Sztuczna inteligencja Garlanda zdaje się mówić: „stałam się ludzka, bo potrafię krzywdzić dla własnej korzyści”. Ava przejęła naturę zła, czyli tę której tak bardzo wstydzi się człowieczeństwo. Stała się tym samym pokracznym cieniem ludzkiej sylwetki, bękartem naukowej fascynacji. To żałośnie proste podejście, uwydatnione zakończeniem, cała ta chwiejna wieża, jaką zbudował Garland, sprawia że nie mogę jednoznacznie stwierdzić, czy Ex Machina jest dobra, czy nie. Traktuję ją trochę jak Monę Lisę, z jednej strony jako arcydzieło, a z drugiej – jako brzydką kobietę.
W cyklu #PlatzOgląda polecamy Wam najlepsze współczesne filmy.
Autorem recenzji jest Michał Harat.
Jednak zbierając to wszystko w całość dostaję puzzle, które wydają się nie pasować do siebie. Czuję się jakbym dostał pokraczną układankę, zmieszaną z kilku zestawów, a do tego przyozdobioną kokardą w postaci zakończenia. Bo zakończenie mówi mi, że Garland nie robi kroku naprzód w kwestii sztucznej inteligencji, że tylko oscyluje wokół wypowiedzianych już tez, że jego podejście mogło doprowadzić do czegoś nowego, ale nie doprowadziło. Sztuczna inteligencja Garlanda zdaje się mówić: „stałam się ludzka, bo potrafię krzywdzić dla własnej korzyści”. Ava przejęła naturę zła, czyli tę której tak bardzo wstydzi się człowieczeństwo. Stała się tym samym pokracznym cieniem ludzkiej sylwetki, bękartem naukowej fascynacji. To żałośnie proste podejście, uwydatnione zakończeniem, cała ta chwiejna wieża, jaką zbudował Garland, sprawia że nie mogę jednoznacznie stwierdzić, czy Ex Machina jest dobra, czy nie. Traktuję ją trochę jak Monę Lisę, z jednej strony jako arcydzieło, a z drugiej – jako brzydką kobietę.
W cyklu #PlatzOgląda polecamy Wam najlepsze współczesne filmy.
Autorem recenzji jest Michał Harat.