Muszę szczerze przyznać, że zawsze byłam sceptycznie nastawiona do OFF Festivalu. A historie o tym, że można tam trafić na muzyczne perełki, zwykle wkładałam między bajki. Aż do czasu, kiedy sama znalazłam się na OFF-ie i na własnej skórze przekonałam się, że ten festiwal to nie tylko OFF-owa awangarda, której nie da się słuchać dłużej niż trzy minuty, ale także przyjemne niespodzianki i muzyczne odkrycia, którymi można się zachwycić. Takim zaskoczeniem okazała się formacja Doldrums z Kanady, założona i kierowana przez Airicka Woodheada. Wokalista chce, aby na każdym koncercie zdarzało się coś niezwykłego, dąży do realizacji koncepcji Franka Zappy, który uważał, że koncert to chaos. Cóż, faktycznie koncertowi Doldrums nie można odmówić niezwykłości i odrobiny chaosu. Niezwykłe aranżacje i przejścia między poszczególnymi utworami, wydawały się bardziej fantazyjne, niż podczas występów innych wykonawców. Doldrums prawie w całości zagrali nową płytę, momentami angażując publiczność we wspólny śpiew. Sami członkowie zespołu również należą do ludzi unikatowych i czarujących, wychodzących z założenia, że jeśli nie ma się do powiedzenia nic ciekawego, najlepiej nie mówić nic. Ale jeśli już znajdą odpowiedni temat, można porozmawiać z nimi o koncertowej setliście, dowiedzieć się czegoś o Kanadzie i o współpracy Airicka z Grimes.
Sam Woodhead zaczynał od setów didżejskich i solowych produkcji. Długo podróżował i poszukiwał swojego miejsca, ale także i dźwięków, zajął się produkcją muzyki, by w końcu mógł powstać jego najlepszy projekt – Doldrums. W 2013 ukazał się pierwszy długogrający album zespołu – „Lesser Evil”. W tym roku światło dzienne ujrzał krążek „The Air Conditioned Nightmare”. Na albumie Airick Woodhead łączy puls muzyki tanecznej z nowofalowym niepokojem. Słychać to już w nagraniu otwierającym płytę.
Sam Woodhead zaczynał od setów didżejskich i solowych produkcji. Długo podróżował i poszukiwał swojego miejsca, ale także i dźwięków, zajął się produkcją muzyki, by w końcu mógł powstać jego najlepszy projekt – Doldrums. W 2013 ukazał się pierwszy długogrający album zespołu – „Lesser Evil”. W tym roku światło dzienne ujrzał krążek „The Air Conditioned Nightmare”. Na albumie Airick Woodhead łączy puls muzyki tanecznej z nowofalowym niepokojem. Słychać to już w nagraniu otwierającym płytę.
„Hotfoot” rozbrzmiewa głośno i agresywnie. Utwór mimo wszechobecnej, chaotycznej elektroniki ma ładną linię melodyczną, a wokal Woodheada niesamowicie przypomina ten Thoma Yorka. Bynajmniej nie jest to wada czy zarzut. Przejmująca kompozycja jest fantastycznie uzupełniana przez głos wokalisty. Utwór kończy się tak samo niespodziewanie, jak się zaczynał. „Blow Away” z syntezatorem, który przywodzi na myśl orient, oraz z egzotyczną sekcją perkusyjną, początkowo nie zapowiada niczego, co mogłoby mnie porwać. Jednak nonszalancki wokal, bas i sample w refrenie tworzą jedną z lepszych kompozycji na albumie. Nośne „Blow Away” szybko zostaje zastąpione delirycznym „Funeral for Lightining”. Nagranie zdaje się pulsować i falować. Słuchając go, naprawdę można poczuć się jak w delirium dzięki wrażeniu zamglonego czy nawet rozmytego wokalu. Różnorodne sample fantastycznie dopełnia sekcja rytmiczna. „We Awake” oraz „Loops” to chyba jedyne nagrania na płycie, które miałyby szanse na komercyjny sukces. „We Awake” opiera się na podobnych liniach basu co „Funeral for Lightining”, jednak utwór ma w sobie więcej tanecznego rytmu. To samo dotyczy „Loops” – syntezatory, głęboka linia basu i zapętlone sample sprawiają, że nagranie staje się transowym, dance popowym OFF-owym hitem. Jednak między tymi dwoma tanecznymi utworami słychać „Video Hostage”. To oniryczna kompozycja, przejmująca i wciągająca słuchacza w świat z pogranicza jawy i snu. Gdyby Alicja trafiła do Krainy Czarów XXI wieku, właśnie taką muzykę by usłyszała. Utwór rozwija się pod koniec – na pierwszy plan wychodzi perkusja, a elektroniczne dźwięki nawet po wyciszeniu piosenki zapadają w pamięci.
Kolejne, 48-sekundowe instrumentalne nagranie – „iDeath” – otwiera drugą, znacznie krótszą, ale i intensywniejszą część płyty. „iDeath” to mała chwila wytchnienia, bo kolejny utwór – „My Friend Simjen” – to mix wszystkiego, co tylko Airick Woodhead może zaproponować. Agresywna, pulsująca rytmem, niespokojna, wykorzystująca jedyne w swoim rodzaju, elektroniczne brzmienie. Nagranie chaotyczne, ale jednocześnie nie nużące słuchacza. „My Friend…” ma w sobie także coś z twórczości The Prodigy, jednak Airick Woodhead ze swoim wokalem i elektronicznymi trackami jest mniej nachalny i o wiele bardziej wysmakowany niż wspomniany zespół. Z kolei „Industry City” to utwór, który przechodzi od pulsującej i mocnej zwrotki aż do melodyjnego, tanecznego refrenu, by ponownie przejść w falę syntetycznych dźwięków i wokalnych sampli, które uderzają prosto w mózg słuchacza. Całość zamyka „Closer 2 U”. Zdecydowanie najspokojniejsza kompozycja, kolejna, która mogłaby znaleźć się na ścieżce dźwiękowej do Alicji w Krainie Czarów. Na tle oniryczno-delirycznej ściany dźwięku wyróżnia się łagodny wokal Woodheada, który brzmi jakby śpiewał kołysankę na dobranoc.
„Tha Air Conditioned Nightmare” moim zdaniem jest płytą dobrą, wysmakowaną i prawdziwie wyjątkową. Podobnie można określić ich koncert na tegorocznym OFF-ie. Airick Woodhead idealnie potrafi połączyć głośne, chaotyczne dźwięki z dobrze brzmiącymi melodiami i stworzyć niezwykły kolaż. Warto mieć na nich oko, a chociaż nie jestem wyrocznią, to mam przeczucie, że w przyszłym roku będzie można usłyszeć ich na innych europejskich festiwalach.
#PlatzSłucha to cykl poświęcony najnowszej i najlepszej muzyce alternatywnej, ale także wspomnieniom najciekawszych płyt z kilkunastu ubiegłych lat.
Autorką recenzji jest Agnieszka Błędowska.
#PlatzSłucha to cykl poświęcony najnowszej i najlepszej muzyce alternatywnej, ale także wspomnieniom najciekawszych płyt z kilkunastu ubiegłych lat.
Autorką recenzji jest Agnieszka Błędowska.