Współczesny europejski indie pop ma jedną podstawową wadę – szybko nuży. Pierwsza dekada XXI wieku przyniosła nam tysiące zespołów grających to samo – optymistyczne, podbite wiecznie tymi samymi syntezatorami piosenki, które wypadają z głowy tak samo szybko, jak do niej wpadły. Niewiele jest grup oryginalnych i jednocześnie mieszczących się w (szerokim, przyznaję) spektrum podgatunków alternatywnego popu. Właśnie dlatego tak bardzo cenię sobie perełki takie, jak „Love To Be Lost” brytyjskiego zespołu Kyte.
Nie ufam Japończykom w kwestiach muzycznych. Chyba nigdy nie słyszałem japońskiej piosenki, która nie byłaby wybitnie kiczowata i irytująca. Być może to dlatego mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni tak chętnie patrzą na zachodnie propozycje i dlatego Kyte po wydaniu w 2012 roku tego krążka, odniósł w Japonii wielki sukces. Kompletnie niezauważana przez krytyków ze Starego Kontynentu (i to przez niemal 7 lat) trójka chłopaków z Leicestershire spełniła wszystkie kryteria, by stać się kolejnymi muzykami z plakietką „Big in Japan”. Wystąpili na największych festiwalach, pojechali w naprawdę imponującą, jak na niepozorny indie popowy band, trasę koncertową, ale mimo to Europa nie „usłyszała” potencjału albumu „Love To Be Lost”.
Nie ufam Japończykom w kwestiach muzycznych. Chyba nigdy nie słyszałem japońskiej piosenki, która nie byłaby wybitnie kiczowata i irytująca. Być może to dlatego mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni tak chętnie patrzą na zachodnie propozycje i dlatego Kyte po wydaniu w 2012 roku tego krążka, odniósł w Japonii wielki sukces. Kompletnie niezauważana przez krytyków ze Starego Kontynentu (i to przez niemal 7 lat) trójka chłopaków z Leicestershire spełniła wszystkie kryteria, by stać się kolejnymi muzykami z plakietką „Big in Japan”. Wystąpili na największych festiwalach, pojechali w naprawdę imponującą, jak na niepozorny indie popowy band, trasę koncertową, ale mimo to Europa nie „usłyszała” potencjału albumu „Love To Be Lost”.
A jest czego tu słuchać. Otwierające tracklistę „Breaking Bones” to jedna z najwspanialszych, monumentalnych kompozycji electropopowych tego wieku. Bardzo ciężka atmosfera refrenu, przerywana lżejszymi zwrotkami (zarówno w warstwie lirycznej, jak i muzycznej) i shoegazowa gitara w tle przypomina o starszych dokonaniach Kyte, ale też znakomicie zaczyna album, dając do zrozumienia, że nie będzie to łatwy dream pop, jakiego można się było spodziewać (to chyba najczęstsza „szufladka” do której krytycy wrzucają tę płytę). „Scratches” i „Love To Be Lost” – nieco podobne do siebie, inspirowane z jednej strony rockiem końca lat 80., a z drugiej apokaliptycznymi klimatami atmospheric popu; „Friend of a Friend” z bardzo przebojowym refrenem i świetnymi syntezatorami, czy dziwacznie pocięte perkusją „Half Alone” z przepięknie wkomponowaną, konkretną gitarową solówką – to wszystko bardzo mocne punkty tego longplaya.
Longplay użyty jest tu zresztą nieprzypadkowo. Jedyną rzeczą, którą można zarzucić chłopakom z Kyte w przypadku krążka sprzed 3 lat to to, że jest za długi (52 minuty). Nie widzę tej płyty bez ukradzionych Sigur Rósowi „September 5th” i „Every Nightmare”, które są pięknym preludium do optymistycznego, wakacyjnego „Aerials”, ale są tu też piosenki, których można by się pozbyć. Choćby „You&I” – promującego krążek singla, przypominającego słuchaczowi podeptane stopy po tańcu-przytulańcu ze szkolnej dyskoteki (przecież gdyby DJ-owi skończył się arsenał nudnych smutów, do których można oddawać się tej wątpliwej przyjemności, na pewno użyłby singla tego nieznanego powszechnie bandu!) czy kompletnie nieudane kompozycyjnie „Blood Anger” i wokalnie „Over, After”. Wokalnych niedociągnięć jest tu zresztą trochę. Nick Moon, lider Kyte używa swojego wysokiego, falsetowego głosu tak, że wtapia się najczęściej w gęste tła i mocne elektroniczne brzmienia. Z jednej strony – taki jest zamysł, z drugiej – z części piosenek można by „wycisnąć” więcej.
Jeśli macie ochotę na dobry alternatywny pop, opcje są dwie: spędzić kilkadziesiąt godzin na przesłuchiwaniu 25 zespołów, które właśnie dziś na Spotify wydały swój debiutancki, przełomowy album (uwaga, wysokie ryzyko zawodu) albo docenić niedocenione. Kyte'owi za „Love To Be Lost” uznanie naprawdę się należy.
Tekst jest częścią cyklu #PlatzSłucha poświęconego najnowszej i najlepszej muzyce alternatywnej, ale także wspomnieniom najciekawszych płyt z kilkunastu ubiegłych lat.
Autorem recenzji jest Kuba Jeziorek.
Tekst jest częścią cyklu #PlatzSłucha poświęconego najnowszej i najlepszej muzyce alternatywnej, ale także wspomnieniom najciekawszych płyt z kilkunastu ubiegłych lat.
Autorem recenzji jest Kuba Jeziorek.