Fakt pierwszy. Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie. Fakt drugi. Przedstawienie sieci współzależności dynastii arystokratycznych w średniowieczu to interesujący pomysł na grę. Fakt trzeci. Kompleksowe oddanie realiów tej właśnie warstwy społecznej w Crusader Kings II sprawiło, że zostałem zawodowym dworzaninem i mordercą.
Rozpoczynając rozgrywkę dałem upust moim, do tej pory dobrze skrywanym, patriotycznym uczuciom. Wcieliłem się w postać Bolesława Śmiałego, którego pragnąłem uchronić od rychłego wygnania, a w końcu również śmierci. Wizja racjonalnego poprowadzenia dynastii Piastów aż do roku 1453 została ostatecznie potwierdzona. Dlatego racjonalnie pozbyłem się swojego brata, Władysława, i zająłem jego ziemie. Koncentrat pomidorowy, który był do niedawna księciem Władysławem, spoczął na dnie przepaści. Woźnica, który uprzednio skierował powóz w odpowiednim kierunku, został nagrodzony, a w ówczesnym odpowiedniku Facebooka z pewnością zaktualizował swoje miejsce pracy o "Nie godzi się, by szlachectwo brukało swe ręce pospolitym uczynkiem". Jednak to był dopiero początek moich miłosiernych rządów.
Niedługo po tym przykrym wydarzeniu, jedna z osób biorących udział w intrydze miała czelność wystąpić przeciw z Bożej łaski królowi Polski, czyli mnie. Podczas karczemnej popijawy wyjawiła sekret, a zła sława przykryła czarnym całunem moje dobre imię. Jedynie uśmiercenie gagatka wydawało się odpowiednim czynem. Przez następne dziesięć lat wzajemne próby zabójstw uprzyjemniały nam polowania, uczty i rycerskie turnieje. Ostatecznie zatriumfowałem nad mym oponentem, z racji posiadania zasobniejszego skarbca (i kilku asasynów), a następnie wybrałem się do papieża by oczyścić się z grzechów. Odpokutowałem za ciężko zarobione 1000 denarów i wróciłem by dalej rządzić krajem. Tak to już było w tym średniowieczu.
W następnych latach Królestwo Polskie zaczęło się rozrastać. Dobrobytu i rozwoju nie przyćmiły pojawiające się kolejno pomówienia na temat falsyfikowania prawa do ziemi czy zabójstw. Nieprzychylni stronnicy i możnowładcy tajemniczo znikali. Wszyscy w Królestwie byli oczywiście zaniepokojeni. Ale jednocześnie niepotrzebne ambicje i konflikty zaczęły znikać. Mijał czas. Piastowie zajmowali zwolnione wakaty książąt i hrabiów, a w przypadku niepokornych pociotków– biskupów. A mój najstarszy syn, który okazał się być imbecylem i jednocześnie miał dziedziczyć tron przed geniuszem? Cóż, pewne tajemnice pozostają w rodzinie.
W tym momencie jestem już szóstym królem Polski z dynastii Piastów. Jest rok 1321 i właśnie przygotowuję się do ostatecznego powiększenia prestiżu mojej dynastii. Tylko krok dzieli mnie od założenia korony cesarskiej. Tym krokiem będzie wojna, a butami depczącymi wszelką opozycję – moja dynastia. Od łagodnych wybrzeży Półwyspu Iberyjskiego, przez południową Francję, aż do Jerozolimy. Wszyscy Piastowie są gotowi by wspomóc swojego krewnego. Intronizowani mariażami jak również dzięki perswazji i szczęściu, tak to lubię nazywać, podczas dziedziczenia.
Gdy, zmęczony podbojami, kończę rozgrywkę, przeglądam jeszcze sennymi oczami drzewo genealogiczne rodu, widzę wyraźnie przycięte, przeze mnie i zawirowania historii, gałęzie. Nieudane eksperymenty eugeniczne skręcają gdzieś daleko, by nagle zakończyć swą drogę na pojedynczym dziedzicu z płaskostopiem i garbem, którego nikt nie pokochał. Nieprzychylni zdrajcy, z czaszkami przy swoich imionach, pustym spojrzeniem swoich portretów patrzą gdzieś przed siebie. Wydawałoby się, że wszyscy ci ludzie byli jedynie kodem gry, procentem ofiar moich rządów. W głowie zaczyna się kłębić myśl "Czy warto było? Czy bezlitosne dążenie do supremacji czegoś we mnie, nomen omen, nie zabiło?". Jednak wtedy mój wzrok pada na prestiż i wynik mojej dynastii. Widzę mój herb na szczycie. Najwyższa ilość punktów. Tak.
Tekst jest częścią cyklu #PlatzGra, w którym wprowadzamy Was w świat najciekawszych gier video.
Autorem tekstu jest Michał Kasprzyk.
Rozpoczynając rozgrywkę dałem upust moim, do tej pory dobrze skrywanym, patriotycznym uczuciom. Wcieliłem się w postać Bolesława Śmiałego, którego pragnąłem uchronić od rychłego wygnania, a w końcu również śmierci. Wizja racjonalnego poprowadzenia dynastii Piastów aż do roku 1453 została ostatecznie potwierdzona. Dlatego racjonalnie pozbyłem się swojego brata, Władysława, i zająłem jego ziemie. Koncentrat pomidorowy, który był do niedawna księciem Władysławem, spoczął na dnie przepaści. Woźnica, który uprzednio skierował powóz w odpowiednim kierunku, został nagrodzony, a w ówczesnym odpowiedniku Facebooka z pewnością zaktualizował swoje miejsce pracy o "Nie godzi się, by szlachectwo brukało swe ręce pospolitym uczynkiem". Jednak to był dopiero początek moich miłosiernych rządów.
Niedługo po tym przykrym wydarzeniu, jedna z osób biorących udział w intrydze miała czelność wystąpić przeciw z Bożej łaski królowi Polski, czyli mnie. Podczas karczemnej popijawy wyjawiła sekret, a zła sława przykryła czarnym całunem moje dobre imię. Jedynie uśmiercenie gagatka wydawało się odpowiednim czynem. Przez następne dziesięć lat wzajemne próby zabójstw uprzyjemniały nam polowania, uczty i rycerskie turnieje. Ostatecznie zatriumfowałem nad mym oponentem, z racji posiadania zasobniejszego skarbca (i kilku asasynów), a następnie wybrałem się do papieża by oczyścić się z grzechów. Odpokutowałem za ciężko zarobione 1000 denarów i wróciłem by dalej rządzić krajem. Tak to już było w tym średniowieczu.
W następnych latach Królestwo Polskie zaczęło się rozrastać. Dobrobytu i rozwoju nie przyćmiły pojawiające się kolejno pomówienia na temat falsyfikowania prawa do ziemi czy zabójstw. Nieprzychylni stronnicy i możnowładcy tajemniczo znikali. Wszyscy w Królestwie byli oczywiście zaniepokojeni. Ale jednocześnie niepotrzebne ambicje i konflikty zaczęły znikać. Mijał czas. Piastowie zajmowali zwolnione wakaty książąt i hrabiów, a w przypadku niepokornych pociotków– biskupów. A mój najstarszy syn, który okazał się być imbecylem i jednocześnie miał dziedziczyć tron przed geniuszem? Cóż, pewne tajemnice pozostają w rodzinie.
W tym momencie jestem już szóstym królem Polski z dynastii Piastów. Jest rok 1321 i właśnie przygotowuję się do ostatecznego powiększenia prestiżu mojej dynastii. Tylko krok dzieli mnie od założenia korony cesarskiej. Tym krokiem będzie wojna, a butami depczącymi wszelką opozycję – moja dynastia. Od łagodnych wybrzeży Półwyspu Iberyjskiego, przez południową Francję, aż do Jerozolimy. Wszyscy Piastowie są gotowi by wspomóc swojego krewnego. Intronizowani mariażami jak również dzięki perswazji i szczęściu, tak to lubię nazywać, podczas dziedziczenia.
Gdy, zmęczony podbojami, kończę rozgrywkę, przeglądam jeszcze sennymi oczami drzewo genealogiczne rodu, widzę wyraźnie przycięte, przeze mnie i zawirowania historii, gałęzie. Nieudane eksperymenty eugeniczne skręcają gdzieś daleko, by nagle zakończyć swą drogę na pojedynczym dziedzicu z płaskostopiem i garbem, którego nikt nie pokochał. Nieprzychylni zdrajcy, z czaszkami przy swoich imionach, pustym spojrzeniem swoich portretów patrzą gdzieś przed siebie. Wydawałoby się, że wszyscy ci ludzie byli jedynie kodem gry, procentem ofiar moich rządów. W głowie zaczyna się kłębić myśl "Czy warto było? Czy bezlitosne dążenie do supremacji czegoś we mnie, nomen omen, nie zabiło?". Jednak wtedy mój wzrok pada na prestiż i wynik mojej dynastii. Widzę mój herb na szczycie. Najwyższa ilość punktów. Tak.
Tekst jest częścią cyklu #PlatzGra, w którym wprowadzamy Was w świat najciekawszych gier video.
Autorem tekstu jest Michał Kasprzyk.