Królewska semantyka
Pamiętam, gdy Błażej Król razem z Maurycym Kiebzakiem-Górskim grali na gdyńskim Open'erze w 2012 roku. Tworzyli wówczas formację UL/KR i promowali swój debiutancki album o takim samym tytule. Występowali bardzo wcześnie, około godziny 16.30. W namiocie znajdowało się może z trzydzieści osób, w tym część tych, którzy o duecie mieli usłyszeć po raz pierwszy w życiu. Pomyślałam wtedy, że w takim razie jest to moje prywatne odkrycie – koncert odśpiewaliśmy właściwie we trójkę. Mogłam sobie UL/KR mieć na wyłączność. Jednak Błażej Król w swojej hawajskiej koszuli, z „łap mnie, łap mnie, bo na nogach się słaniam”, na ustach nie pozostawiał żadnych złudzeń – wiedziałam, że kiedyś wyłoni się z tego nowy porządek, coś jeszcze lepszego jakościowo, co trafi do znacznie szerszej liczby odbiorców.
To było zaledwie mgnienie. Podczas drugiego dnia OFF Festivalu 2014 w Katowicach Król wystąpił już z solowym materiałem z płyty „Nielot”. Namiot wypełnił się po brzegi, publiczność – co tu dużo pisać – wyczekiwała i była w pełni świadoma na co, a ze sceny nieustannie płynęło rozbrajające „dzięki, hej!”.
Z kolei tego lata Król zagra na festiwalu Tauron Nowa Muzyka, ale bynajmniej nie będzie to zeszłoroczna repetycja. Muzyk zaprezentuje się z nowym krążkiem, tym razem nie spod znaku Thin Man Records, ale wytwórni Kayax. Pora więc włączyć „Wija” i skonfrontować go z „Nielotem”.
To było zaledwie mgnienie. Podczas drugiego dnia OFF Festivalu 2014 w Katowicach Król wystąpił już z solowym materiałem z płyty „Nielot”. Namiot wypełnił się po brzegi, publiczność – co tu dużo pisać – wyczekiwała i była w pełni świadoma na co, a ze sceny nieustannie płynęło rozbrajające „dzięki, hej!”.
Z kolei tego lata Król zagra na festiwalu Tauron Nowa Muzyka, ale bynajmniej nie będzie to zeszłoroczna repetycja. Muzyk zaprezentuje się z nowym krążkiem, tym razem nie spod znaku Thin Man Records, ale wytwórni Kayax. Pora więc włączyć „Wija” i skonfrontować go z „Nielotem”.
Król nie pojawił się znikąd. Jasne, zaczynał w Kawałku Kulki lata temu, ale to przecież w tej perspektywie dość mało istotne. UL/KR miejscami przyjemnie pachniało Animal Collective i ta namiastka w artyście pozostała, co oczywiście wartościować możemy tylko in plus. Czuło się w kościach, że w Błażeju drzemie ogromny potencjał i wszystko, co wyda, będzie co najmniej dobre. Nikt nie spodziewał się jednak tak solidnej dawki orzeźwienia.
„Nielotem” Król skutecznie złapał w swe sidła słuchaczy i krytykę. Wibrujący, depresyjny wokal wybrzmiewający na tle syntezatorów, ocierał się wielokrotnie o teatralność, ale w taki sposób, że chciało się podwójnej dawki tej egzaltacji. Bez znaczenia, czy serwowana przez wokalistę muzyka czasem kipiała sztucznością, a chwilami odbijała rzeczywistość. Nie zmienia to mimo wszystko faktu, iż ten charakterystyczny zapach debiutu mógł być tylko jednorazowy. Król o tym doskonale wiedział, więc oto nadchodzi z „Wijem” w podwójnej, paradoksalnej odsłonie: znów debiutuje, ale jednocześnie domyka drugi rozdział solowej twórczości. Nic w tym wprawdzie dziwnego, bo u Króla przecież nic się nie klei.
Krąg Królewskiej semantyki, która stanowiła anturaż „Nielotu”, tak naprawdę w zupełności nie zanika. Płytę otwierają słowa: „bez korzeni rosnę – i do światła tyłem – moje jestem i będę – zapomniałem gdzie byłem”, ale Król nie zapomina i analogicznie do „A więc teraz” sytuuje nam siebie w przestrzeni płyty. Królewski ulubieniec zamienia się tu w podmiot zły, który sięga po estetykę brzydoty. Później stale będzie ujawniać się heterogeniczność artysty – biorąc pod uwagę teksty, jest jeszcze bardziej abstrakcyjnie niż wcześniej. Tutaj też zauważam różnicę między dwiema płytami. Król pisał i ciągle pisze miniaturowo i lakonicznie, to na pewno. Uległy przekształceniu natomiast proporcje wokalu oraz muzyki: o ile na „Nielocie” pierwszoplanowy był śpiew Błażeja, to na „Wiju” jest jedynie tłem, rozmywa się pod ciężarem melodii, które tworzą wspólnie patchworkową tkaninę. Bo są i echa Cocteau Twins, bo słychać tu i ówdzie Depeche Mode, bo... tak, jest w tym jakaś iskierka Bajmu. I to nie żart.
„Nielotem” Król skutecznie złapał w swe sidła słuchaczy i krytykę. Wibrujący, depresyjny wokal wybrzmiewający na tle syntezatorów, ocierał się wielokrotnie o teatralność, ale w taki sposób, że chciało się podwójnej dawki tej egzaltacji. Bez znaczenia, czy serwowana przez wokalistę muzyka czasem kipiała sztucznością, a chwilami odbijała rzeczywistość. Nie zmienia to mimo wszystko faktu, iż ten charakterystyczny zapach debiutu mógł być tylko jednorazowy. Król o tym doskonale wiedział, więc oto nadchodzi z „Wijem” w podwójnej, paradoksalnej odsłonie: znów debiutuje, ale jednocześnie domyka drugi rozdział solowej twórczości. Nic w tym wprawdzie dziwnego, bo u Króla przecież nic się nie klei.
Krąg Królewskiej semantyki, która stanowiła anturaż „Nielotu”, tak naprawdę w zupełności nie zanika. Płytę otwierają słowa: „bez korzeni rosnę – i do światła tyłem – moje jestem i będę – zapomniałem gdzie byłem”, ale Król nie zapomina i analogicznie do „A więc teraz” sytuuje nam siebie w przestrzeni płyty. Królewski ulubieniec zamienia się tu w podmiot zły, który sięga po estetykę brzydoty. Później stale będzie ujawniać się heterogeniczność artysty – biorąc pod uwagę teksty, jest jeszcze bardziej abstrakcyjnie niż wcześniej. Tutaj też zauważam różnicę między dwiema płytami. Król pisał i ciągle pisze miniaturowo i lakonicznie, to na pewno. Uległy przekształceniu natomiast proporcje wokalu oraz muzyki: o ile na „Nielocie” pierwszoplanowy był śpiew Błażeja, to na „Wiju” jest jedynie tłem, rozmywa się pod ciężarem melodii, które tworzą wspólnie patchworkową tkaninę. Bo są i echa Cocteau Twins, bo słychać tu i ówdzie Depeche Mode, bo... tak, jest w tym jakaś iskierka Bajmu. I to nie żart.
W kilku recenzjach, które przeczytałam, przede wszystkim napisano, że to gest cofnięcia się o dwie, trzy dekady. Racja zupełna, ale jest tu sporo elementów dream-popowych w stylu Beach House albo chociażby niespieszność rodem z Chromatics. Chciałabym to zaznaczyć, bowiem umieszczanie tej płyty wyłącznie jako pewnej reminiscencji jest sporym uproszczeniem.
Zmusza mnie to w tym momencie do powrotu do stwierdzenia: u Króla przecież nic się nie klei. Czy to inspiracje na poważnie, czy artystowska kpina? Romantycznie przeniesieni jesteśmy do baśni, to za chwilę podaje się nam wyłupane oko i wylaną żółć. Do tego tropy muzyczne, które wymieniłam wyżej. Co z tym Bajmem? Królowi chyba chodzi właśnie o efekt skrzywionego zwierciadła, o zlikwidowanie wszelkich możliwych skostnień w pojmowaniu muzyki. Kicz pełnoprawnie sąsiaduje tu z doskonałością i jest to efekt jak najbardziej przemyślany.
Jeden z recenzentów zasugerował pewne stadia działalności Króla. Symboliczną drogę Błażeja można wówczas przedstawić w triadzie mrok – światło – dyskoteka (rozpatrywaną w sensie pozytywnym). Myślę, że nie są to odrębne etapy, a jedynie kolejno dokładane do siebie cząstki, które składają się na ogólną kompozycję „Wija”. Porównajmy chociażby czołowe single z dwóch krążków – ewidentnie w „Zaklęciu” wartością naddaną jest taneczność, a eteryczne „Szczenię” zachowuje symbiozę ciemności i jasności. Pozostaje pytanie, czym Król zaskoczy nas w kolejnej odsłonie? Bo to, że znów zabawi się konwencją w zaskakujący sposób, nie ulega wątpliwości.
Zmusza mnie to w tym momencie do powrotu do stwierdzenia: u Króla przecież nic się nie klei. Czy to inspiracje na poważnie, czy artystowska kpina? Romantycznie przeniesieni jesteśmy do baśni, to za chwilę podaje się nam wyłupane oko i wylaną żółć. Do tego tropy muzyczne, które wymieniłam wyżej. Co z tym Bajmem? Królowi chyba chodzi właśnie o efekt skrzywionego zwierciadła, o zlikwidowanie wszelkich możliwych skostnień w pojmowaniu muzyki. Kicz pełnoprawnie sąsiaduje tu z doskonałością i jest to efekt jak najbardziej przemyślany.
Jeden z recenzentów zasugerował pewne stadia działalności Króla. Symboliczną drogę Błażeja można wówczas przedstawić w triadzie mrok – światło – dyskoteka (rozpatrywaną w sensie pozytywnym). Myślę, że nie są to odrębne etapy, a jedynie kolejno dokładane do siebie cząstki, które składają się na ogólną kompozycję „Wija”. Porównajmy chociażby czołowe single z dwóch krążków – ewidentnie w „Zaklęciu” wartością naddaną jest taneczność, a eteryczne „Szczenię” zachowuje symbiozę ciemności i jasności. Pozostaje pytanie, czym Król zaskoczy nas w kolejnej odsłonie? Bo to, że znów zabawi się konwencją w zaskakujący sposób, nie ulega wątpliwości.
Tekst jest częścią cyklu #PlatzSłucha poświęconego najnowszej i najlepszej muzyce alternatywnej, ale także wspomnieniom najciekawszych płyt z kilkunastu ubiegłych lat.
Autorką recenzji jest Martyna Kula.
Autorką recenzji jest Martyna Kula.