Lubię czuć się urzeczona czyjąś twórczością. Rzadko mi się to przytrafia i nigdy nie wiem co wywoła ów efekt. Zdarza się więc, że cover, który uwielbiam, w oryginale jest czymś, czego na trzeźwo z całą pewnością bym nie posłuchała. Zaskakuje mnie wtedy, że coś tak fatalnego w oryginale, może być zarazem tak cudowne i odmienne w nowej odsłonie. Oryginały utworów, których covery mnie oczarowały nie należą do undergroundowego nurtu, którego słuchają tylko hipsterzy. W większości są to popowe i hip-hopowe hity rozgłośni radiowych. A o istnieniu ich coverów nie wszyscy wiedzą.
| |
Na pierwszy ogień idzie pełen ciepła i niezwykłego uroku cover „Fancy” w wykonaniu Kasabian. Szczerze mówiąc, nie jestem fanką oryginału. Trochę nachalnych syntezatorów, nieszczególnie przyjemny głos Iggy Azaeli i refren śpiewany przez Charli XCX. Wpada w ucho, owszem. Potrafi jednak znudzić i zirytować, dlatego o wiele lepsze wrażenie wywarł na mnie cover, który zespół Kasabian nagrał dla stacji BBC Radio 1. Panowie zastąpili zimne syntezatory riffami gitarowymi, perkusją i klawiszowymi wstawkami. W ich wykonaniu piosenka nabiera przyjemnej linii melodycznej, rozwija się, a głosy Sergia Pizzorna i Toma Meighana idealnie się dopełniają. Hip-hopowy hit staje się zupełnie nowym utworem.
| |
Następne w kolejce jest „Rather be” w wykonaniu Jess Glynne. Kolejny przebój w rozgłośniach radiowych. Taneczny, syntetyczny, prosty i łatwy do zapamiętania. Każdy go zna. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z istnienia szwedzkiej piosenkarki Seinabo Sey i jej wersji tej piosenki. Seinabo Sey wystarczy tylko jej głos i pianino. Utwór zostaje uproszczony do granic możliwości, słychać jednocześnie jak wokalistka doskonale radzi sobie technicznie z wyśpiewaniem każdej nuty. Jej głos jest ciepły i sam w sobie oryginalny, dodaje nowej jakości całemu nagraniu. W pierwszej chwili można w ogóle nie zorientować się, że mamy do czynienia z coverem.
Podobny efekt udało się osiągnąć Ryanowi Adamsowi, aranżując cały album Taylor Swift, „1989”, od nowa. Największą zaletą piosenek Taylor Swift jest to, że śpiewa je Taylor Swift. (Bo chyba nikt nie wyobraża sobie Foo Fighters na poważnie śpiewających te same piosenki. Nie potrafię też zastąpić Taylor Rihanną, czy Lady Gagą). Za to największą zaletą coverów Ryana Adamsa jest... samo ich istnienie. Nie trzeba sobie tego wyobrażać, wystarczy odpalić album. Adams zaśpiewał wszystko po swojemu, zupełnie inaczej niż Taylor. I muszę przyznać, że wyszło mu to całkiem nieźle. Słuchając każdego kolejnego nagrania byłam coraz bardziej oczarowana. Urzekają aranżacje, urzeka interpretacja i urzeka głos Adamsa. Śpiewa jakby od niechcenia, z nonszalancją, ale bez maniery. W jego coverach jest niemały pierwiastek muzyki country, trochę klasycznego, gitarowego rocka i ogrom czaru. Można nienawidzić Taylor Swift i jej muzyki. Warto jednak poświęcić pięćdziesiąt cztery minuty na przesłuchanie „1989” w wersji Ryana Adamsa. Na pewno nie będzie to czas zmarnowany.
| |
Na koniec została Lily Allen i jej najsmutniejsza na świecie wersja „Somwhere Only We Know”. Oryginał należy do Brytyjczyków z zespołu Keane i nie znam osoby, która by go nie kojarzyła. Keane to tylko wokal, perkusja i fortepian. Brzmią fantastycznie. Lily Allen również nie szarżuje z aranżacją. Utwór pozostaje prosty, wokal w wykonaniu Allen brzmi bajkowo i smutno. Za sprawą owej specyficznej atmosfery, coverem można się długo delektować, co serdecznie polecam. Obiecuję, że nie pożałujecie.
| |
Autorką tekstu jest Agnieszka Błędowska.