Sztuka
W tym roku minęło trzydzieści pięć lat od śmierci Tamary Łempickiej. Obrazy jej pędzla są w naszej ojczyźnie rozpoznawane, ale czy tak naprawdę poznane? W Polsce znajduje się zaledwie garstka prac Łempickiej, a na dodatek są one rzadko eksponowane. Fakt deprymujący, lecz w żadnym wypadku nie zwalnia nas z obowiązku ich znajomości. Gorącą admiratorką twórczości artystki jest Madonna, która w swoich teledyskach – pierwszoplanowo w „Open Your Heart” i „Vogue” oraz marginalnie w „Express Yourself” i „Drowned World/Substitute for Love” – posłużyła się reprodukcjami dzieł malarki polskiego pochodzenia. Przykład ten chyba najdoskonalej ilustruje ogrom popularności, którą cieszy się sztuka Łempickiej poza granicami kraju. Królowa popu może przypominać o osobie Tamary całemu światu, wszak to działanie edukacyjne i propagowanie wartości dziedzictwa materialnego. Może, ale nie nam, ponieważ my musimy pamiętać o autorce „Andromedy” zawsze. Paralela między Łempicką a Madonną to jednak punkt wyjścia do rozważań najlepszy z możliwych. Obydwie są ikonami, obydwie kojarzymy ze skandalizującym – jak na swoje czasy – zachowaniem, w końcu obydwie to mistrzynie autokreacji. Tyle tylko, że Łempicka swoim nazwiskiem sygnowała płótna art déco, a Madonna – popowe płyty.
O art déco wiedzieć powinniśmy trzy podstawowe rzeczy. Po pierwsze, kierunek powstał na zasadzie antagonizmu do secesji. Roślinność ustąpić musiała stechnicyzowanym przedmiotom – oznakom nowego czasu. Po drugie, art déco to, najprościej rzecz ujmując, wyraz spotkania przeszłości z przyszłością. Stąd połączenie motywów antycznych czy egzotycznych z silnymi wpływami kubizmu oraz fowizmu. Po trzecie, czasy świetności stylu przypadły na okres międzywojenny, a najważniejszym wydarzeniem była paryska Międzynarodowa Wystawa Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa z 1925 roku. Łempicka od lat 40. stopniowo porzucała tę estetykę na rzecz wieloletniego tworzenia w duchu surrealizmu, abstrakcji i monochromatyzmu, ale to właśnie dzieła art déco uznaje się za jej koronne osiągnięcie.
O art déco wiedzieć powinniśmy trzy podstawowe rzeczy. Po pierwsze, kierunek powstał na zasadzie antagonizmu do secesji. Roślinność ustąpić musiała stechnicyzowanym przedmiotom – oznakom nowego czasu. Po drugie, art déco to, najprościej rzecz ujmując, wyraz spotkania przeszłości z przyszłością. Stąd połączenie motywów antycznych czy egzotycznych z silnymi wpływami kubizmu oraz fowizmu. Po trzecie, czasy świetności stylu przypadły na okres międzywojenny, a najważniejszym wydarzeniem była paryska Międzynarodowa Wystawa Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa z 1925 roku. Łempicka od lat 40. stopniowo porzucała tę estetykę na rzecz wieloletniego tworzenia w duchu surrealizmu, abstrakcji i monochromatyzmu, ale to właśnie dzieła art déco uznaje się za jej koronne osiągnięcie.
Kobieta
Biografii Tamary – a właściwie Marii Gurwik-Górskiej – przytaczać nie będę. Zastanowię się wyłącznie nad kilkoma wybranymi faktami z jej życia. Niejasne miejsce i sporna data urodzenia artystki przypominają nieścisłości związane z Fridą Kahlo, która najprawdopodobniej ze względów patriotycznych utrzymywała, iż urodziła się nie w 1907 roku, a trzy lata później, podczas rewolucji meksykańskiej. Z kolei Łempicka tak bardzo chciała uchodzić za stuprocentową Polkę, iż w akcie urodzenia miała zamienić Moskwę na Warszawę. Co się tyczy roku narodzin, istnieje prawdopodobieństwo, iż Tamara przyszła na świat dwa lata wcześniej niż – jak oficjalnie się podaje – w 1898 roku. Zarysowują się tu interesujące mnie problemy: całkowite konstytuowanie własnego wizerunku oraz lęk przed starością.
Największe triumfy twórczyni „Adama i Ewy” święciła w stolicy Francji, znakomicie odnajdując się w roli portrecistki śmietanki artystycznej. Malarka tylko połowicznie podsycała zainteresowanie publiki śmiałymi obrazami. Znaczny w tym udział (a może prymarny?) miały burzliwe małżeństwa czy ekscentryczne romanse zarówno heteroseksualne, jak i homoseksualne. Simone de Beauvoir na kartach „Drugiej płci” napisała:
Kobieta, która działa, zna obowiązek i trudną walkę z opornym światem, musi – podobnie jak mężczyzna — nie tylko zaspokoić swe pragnienia fizyczne, lecz także czuć odprężenie, urozmaicenie, jakie dają pomyślne przygody seksualne [Beauvoir 2003: 743] .
Łempicką postrzegano jako kobietę bezpardonową, wyzwoloną. Była przebiegłą, biseksualną kochanką z zagmatwanym, enigmatycznym życiorysem, a jej romans z poetą Gabrielem D'Annunzio nie schodził z ust salonowej elity.
Malarka od zawsze z trwogą spoglądała w lustro, bojąc się utraty urody. Lęk to zupełnie naturalny, bowiem zgodnie z określeniem de Beauvoir, starcy „są poza nawiasem ludzkości” [Beauvoir 1970: 45; cyt. za: Minois 1995: 324]. Łempicka zbudowała swój wizerunek artystki niesamowicie witalnej, kochanej i pożądanej. Jak mogła się więc pogodzić z upływem czasu? Wraz ze zmierzchem dwudziestolecia minęło także pięć minut Łempickiej. Artystka do końca życia walczyła o ponowne zainteresowanie, które otrzymała dopiero pod koniec lat 60., dzięki wystawie swoich starych prac w Galerii Luksemburskiej. Nie mogło się to jednak równać z pierwotnym sukcesem paryskim. Przemijającą sławę poczuła podwójnie: dzieła nie cieszyły się już taką popularnością, ale i ona – jako kobieta – przestała być atrakcyjna. Do końca życia miała kochanków, lecz kategorycznie nie akceptowała procesu powolnego zasypiania własnego ciała. Od 1962 roku aż do śmierci nie zaprezentowała żadnego obrazu.
Największe triumfy twórczyni „Adama i Ewy” święciła w stolicy Francji, znakomicie odnajdując się w roli portrecistki śmietanki artystycznej. Malarka tylko połowicznie podsycała zainteresowanie publiki śmiałymi obrazami. Znaczny w tym udział (a może prymarny?) miały burzliwe małżeństwa czy ekscentryczne romanse zarówno heteroseksualne, jak i homoseksualne. Simone de Beauvoir na kartach „Drugiej płci” napisała:
Kobieta, która działa, zna obowiązek i trudną walkę z opornym światem, musi – podobnie jak mężczyzna — nie tylko zaspokoić swe pragnienia fizyczne, lecz także czuć odprężenie, urozmaicenie, jakie dają pomyślne przygody seksualne [Beauvoir 2003: 743] .
Łempicką postrzegano jako kobietę bezpardonową, wyzwoloną. Była przebiegłą, biseksualną kochanką z zagmatwanym, enigmatycznym życiorysem, a jej romans z poetą Gabrielem D'Annunzio nie schodził z ust salonowej elity.
Malarka od zawsze z trwogą spoglądała w lustro, bojąc się utraty urody. Lęk to zupełnie naturalny, bowiem zgodnie z określeniem de Beauvoir, starcy „są poza nawiasem ludzkości” [Beauvoir 1970: 45; cyt. za: Minois 1995: 324]. Łempicka zbudowała swój wizerunek artystki niesamowicie witalnej, kochanej i pożądanej. Jak mogła się więc pogodzić z upływem czasu? Wraz ze zmierzchem dwudziestolecia minęło także pięć minut Łempickiej. Artystka do końca życia walczyła o ponowne zainteresowanie, które otrzymała dopiero pod koniec lat 60., dzięki wystawie swoich starych prac w Galerii Luksemburskiej. Nie mogło się to jednak równać z pierwotnym sukcesem paryskim. Przemijającą sławę poczuła podwójnie: dzieła nie cieszyły się już taką popularnością, ale i ona – jako kobieta – przestała być atrakcyjna. Do końca życia miała kochanków, lecz kategorycznie nie akceptowała procesu powolnego zasypiania własnego ciała. Od 1962 roku aż do śmierci nie zaprezentowała żadnego obrazu.
Erotyka
Rzecz zupełnie osobista – lubię obrazy Łempickiej, bo przekonała mnie nimi do piękna. Zazwyczaj fascynuję się tym, co dla artystki stało się fizycznym i psychicznym przekleństwem, mianowicie zmarszczkami, rozkładem i krwią. Od wielu lat z lubością wpatruję się w zdeformowane ciała w pracach Egona Schiele, a mimo to do twórczości Łempickiej także mi po drodze. Kobiety, które patrzą na nas z jej obrazów, są żywcem wyjęte z eseju „Malarz życia nowoczesnego” Charlesa Baudelaire'a:
Kobieta jest światłem, spojrzeniem, zaproszeniem do szczęścia, niekiedy słowem; nade wszystko jednak ogólną harmonią, nie tylko dzięki postawie i ruchom ciała, ale także dzięki muślinom, gazom, wielkim i migocącym obłokom spowijających ją tkanin, które stanowią niejako atrybuty i piedestał jej boskości [...]"[Baudelaire 2000: 337].
Kuszące elegantki z ustami pomalowanymi jaskrawymi pomadkami i starannie uładzonymi włosami uwodzą widza, ilekroć ten tylko spojrzy na obraz. Wyróżniają się zgeometryzowane kształty, charakterystyczna perspektywa i żywa kolorystyka. Nawet równie zagorzała turpistka, jak ja, nie potrafiła się im oprzeć.
Nie umniejszając geniuszu portretów, najbardziej zachwycają mnie akty Łempickiej. Zatrzymajmy się na moment nad obrazem zamieszczonym powyżej. Na pierwszy rzut oka widać, że precyzji oraz mistrzowskiego operowania światłem Łempicka nauczyła się podczas studiowania dzieł wybitnych włoskich twórców doby renesansu. Skóra kobiet ma piękny, złoty koloryt, który kontrastuje z hebanową czernią włosów. Kult młodego, jędrnego ciała, tak uwielbianego przez kobiecą twórczynię, jest tutaj nader widoczny. Spójrzmy na ciężki makijaż – dziś określilibyśmy go graficznym. Akt zbiorowy kipi erotyzmem oraz seksualnym spełnieniem, co wydaje się esencją malarstwa Łempickiej. Żyła jak chciała, malowała jak jej się żywnie podobało.
Krytycy chłodno przyjmowali podobne obrazy, zarzucając im niemal kiczowatą perwersyjność. Po wielu latach trzeba jednak przyznać, że skłonność Łempickiej do obsceniczności wyszła sztuce na dobre. Pamiętajmy, że jako Polacy, możemy się szczycić jej talentem i wrażliwością. Artystka przełamywała skostniałe bariery i zastane konstrukty kobiecości – nie tyle należące wyłącznie do dziedziny malarstwa, co światopoglądowe – a czyż nie o to w pierwszorzędnej działalności artystycznej chodzi?
Literatura:
Charles Baudelaire: „Rozmaitości estetyczne”. Gdańsk 2000, s. 337.
Simone de Beauvoir: „Druga płeć”. Warszawa 2003, s. 743.
Simone de Beauvoir: „La Vieillesse”. Paris 1970, s. 47. Cyt. za: Georges Minois: „Historia starości. Od antyku do renesansu”. Warszawa 1995, s. 324.
Autorką szkicu jest Martyna Kula.
Kobieta jest światłem, spojrzeniem, zaproszeniem do szczęścia, niekiedy słowem; nade wszystko jednak ogólną harmonią, nie tylko dzięki postawie i ruchom ciała, ale także dzięki muślinom, gazom, wielkim i migocącym obłokom spowijających ją tkanin, które stanowią niejako atrybuty i piedestał jej boskości [...]"[Baudelaire 2000: 337].
Kuszące elegantki z ustami pomalowanymi jaskrawymi pomadkami i starannie uładzonymi włosami uwodzą widza, ilekroć ten tylko spojrzy na obraz. Wyróżniają się zgeometryzowane kształty, charakterystyczna perspektywa i żywa kolorystyka. Nawet równie zagorzała turpistka, jak ja, nie potrafiła się im oprzeć.
Nie umniejszając geniuszu portretów, najbardziej zachwycają mnie akty Łempickiej. Zatrzymajmy się na moment nad obrazem zamieszczonym powyżej. Na pierwszy rzut oka widać, że precyzji oraz mistrzowskiego operowania światłem Łempicka nauczyła się podczas studiowania dzieł wybitnych włoskich twórców doby renesansu. Skóra kobiet ma piękny, złoty koloryt, który kontrastuje z hebanową czernią włosów. Kult młodego, jędrnego ciała, tak uwielbianego przez kobiecą twórczynię, jest tutaj nader widoczny. Spójrzmy na ciężki makijaż – dziś określilibyśmy go graficznym. Akt zbiorowy kipi erotyzmem oraz seksualnym spełnieniem, co wydaje się esencją malarstwa Łempickiej. Żyła jak chciała, malowała jak jej się żywnie podobało.
Krytycy chłodno przyjmowali podobne obrazy, zarzucając im niemal kiczowatą perwersyjność. Po wielu latach trzeba jednak przyznać, że skłonność Łempickiej do obsceniczności wyszła sztuce na dobre. Pamiętajmy, że jako Polacy, możemy się szczycić jej talentem i wrażliwością. Artystka przełamywała skostniałe bariery i zastane konstrukty kobiecości – nie tyle należące wyłącznie do dziedziny malarstwa, co światopoglądowe – a czyż nie o to w pierwszorzędnej działalności artystycznej chodzi?
Literatura:
Charles Baudelaire: „Rozmaitości estetyczne”. Gdańsk 2000, s. 337.
Simone de Beauvoir: „Druga płeć”. Warszawa 2003, s. 743.
Simone de Beauvoir: „La Vieillesse”. Paris 1970, s. 47. Cyt. za: Georges Minois: „Historia starości. Od antyku do renesansu”. Warszawa 1995, s. 324.
Autorką szkicu jest Martyna Kula.