Zacznę od banalnego stwierdzenia: strach przed śmiercią to uczucie znane każdemu zdrowemu człowiekowi – choć zazwyczaj się nad tym nie zastanawia. Chęć przeżycia to pierwotny, głęboko zakorzeniony instynkt, który kieruje nami m.in. w sytuacji zagrożenia, niezależnie od naszej woli, jako odruch bezwarunkowy. Pytanie, czy poddamy mu się zupełnie bezwolnie, stając się oszalałymi bestiami, które nie cofną się przed niczym, aby walczyć o swoje (i tylko swoje) przetrwanie, czy będziemy starali się zachować resztki przyzwoitości, godności, moralności... człowieczeństwa?
„The Backwater Gospel” to próba odpowiedzi na to pytanie, choć nie powiem, żeby napawała ona optymizmem. Niespełna dziesięciominutowa animacja przenosi nas do zapomnianego przez Boga (określenie nieprzypadkowe), amerykańskiego miasteczka w czasach tzw. Dust Bowl. Na mieszkańców pada blady strach, gdy pojawia się w nim Grabarz (dosłowne, polskie tłumaczenie, w oryginale: The Undertaker), będący omenem śmierci. Ale tym razem żaden zgon nie następuje, a ciągnące się dniami i nocami oczekiwanie na to, kto umrze, okazuje się (dosłownie) nie do zniesienia...
„The Backwater Gospel” to próba odpowiedzi na to pytanie, choć nie powiem, żeby napawała ona optymizmem. Niespełna dziesięciominutowa animacja przenosi nas do zapomnianego przez Boga (określenie nieprzypadkowe), amerykańskiego miasteczka w czasach tzw. Dust Bowl. Na mieszkańców pada blady strach, gdy pojawia się w nim Grabarz (dosłowne, polskie tłumaczenie, w oryginale: The Undertaker), będący omenem śmierci. Ale tym razem żaden zgon nie następuje, a ciągnące się dniami i nocami oczekiwanie na to, kto umrze, okazuje się (dosłownie) nie do zniesienia...
Duńska produkcja z 2011 roku, właściwie przerażająca w swej wymowie, krwawa i okrutna, zachwyca (mimo wszystko) wykonaniem. Tekstura osób i przedmiotów, ich chropawość, kojarząca się z ledwo ociosanym drewnem (zauważyliście, jak kontrastuje to z „wygładzeniem” większości współczesnych animacji, w szczególności tych Disneyowskich?), umiejętne operowanie światłem i cieniem, groteskowa mimika postaci, szczególnie w momencie ich ostatecznego zezwierzęcenia, krótkie, przerażające „migawki” – dają razem smakowity efekt niepokoju i świadczą o idealnym wyczuciu dramaturgii, przy okazji stopniowo budując napięcie aż do momentu kulminacyjnego fabuły. Nie można również pominąć oprawy muzycznej (piosenka wprost uroczego, ochrypłego włóczęgi, której melodię wygwizduje potem dotąd milczący Grabarz, szepty udręczonych ludzi, genialny dubbing Pastora w wykonaniu Luciena Dodge’a!). Wszystko to tworzy fascynujący, mroczny klimat horroru oddziałujący na każdego, kto pokusi się o zobaczenie tej historii.
Co ciekawe, to praca dyplomowa ósemki studentów dla studia „The Animation Workshop” – tym bardziej zasługuje ona na pochwałę za dbałość o szczegóły, a także zaskakująco wnikliwe i dojrzałe spojrzenie na tę malutką, zamkniętą społeczność. Osią, wokół której obraca się całość, jest strach – przede wszystkim przed śmiercią, jej uosobieniem czyli Grabarzem (swoją drogą, finalna rzeź jest końcowym etapem reakcji łańcuchowej na jego pojawienie się – on sam nie zabija nikogo bezpośrednio; coś w stylu samospełniającej się przepowiedni), ale i przed karą boską – wszechobecny, przytłaczający, mącący umysły mieszkańców i zabijający w nich człowiecze odruchy oraz zdolność refleksji. Zachowanie poszczególnych postaci jest oczywiście wyolbrzymione, jednak nie bez powodu. Wystarczy spojrzeć na sposób, w jaki ginie Pastor, człowiek, ogólnie rzecz biorąc, nie stanowiący chrześcijańskiego wzoru do naśladowania (zostaje zabity, o ironio, wielkim krzyżem), czy też pozę, w jakiej nieruchomieje włóczęga, do złudzenia przypominając umęczonego Chrystusa – aby zrozumieć, jak ważne są tutaj detale. Z pozoru mało znaczące elementy układają się w całość, otwierając spore pole do interpretacji, dlatego polecam uważne obejrzenie tej animacji. Dopracowana pod każdym względem, dająca do myślenia – w sam raz na ponure, jesienne wieczory, bo, jak sami widzicie, po każdej burzy wychodzi słońce...
Dla zainteresowanych: na blogu (z którego czerpałam wiele informacji) można dokładnie prześledzić etapy w sumie rocznej pracy nad krótkometrażówką. Strona pokazuje, jak świetnie można się przy tym bawić, inspirując się wzajemnie przy tworzeniu samej historii, concept artów czy też zupełnie pobocznych, żartobliwych szkiców (jednym z nich po prostu musiałam się podzielić, nie dziękujcie). To niepowtarzalna okazja do podejrzenia procesu powstawania takich tworów „od kuchni”, ukazującego ogrom żmudnej roboty, i dodatkowy, miły gest ze strony autorów.
Co ciekawe, to praca dyplomowa ósemki studentów dla studia „The Animation Workshop” – tym bardziej zasługuje ona na pochwałę za dbałość o szczegóły, a także zaskakująco wnikliwe i dojrzałe spojrzenie na tę malutką, zamkniętą społeczność. Osią, wokół której obraca się całość, jest strach – przede wszystkim przed śmiercią, jej uosobieniem czyli Grabarzem (swoją drogą, finalna rzeź jest końcowym etapem reakcji łańcuchowej na jego pojawienie się – on sam nie zabija nikogo bezpośrednio; coś w stylu samospełniającej się przepowiedni), ale i przed karą boską – wszechobecny, przytłaczający, mącący umysły mieszkańców i zabijający w nich człowiecze odruchy oraz zdolność refleksji. Zachowanie poszczególnych postaci jest oczywiście wyolbrzymione, jednak nie bez powodu. Wystarczy spojrzeć na sposób, w jaki ginie Pastor, człowiek, ogólnie rzecz biorąc, nie stanowiący chrześcijańskiego wzoru do naśladowania (zostaje zabity, o ironio, wielkim krzyżem), czy też pozę, w jakiej nieruchomieje włóczęga, do złudzenia przypominając umęczonego Chrystusa – aby zrozumieć, jak ważne są tutaj detale. Z pozoru mało znaczące elementy układają się w całość, otwierając spore pole do interpretacji, dlatego polecam uważne obejrzenie tej animacji. Dopracowana pod każdym względem, dająca do myślenia – w sam raz na ponure, jesienne wieczory, bo, jak sami widzicie, po każdej burzy wychodzi słońce...
Dla zainteresowanych: na blogu (z którego czerpałam wiele informacji) można dokładnie prześledzić etapy w sumie rocznej pracy nad krótkometrażówką. Strona pokazuje, jak świetnie można się przy tym bawić, inspirując się wzajemnie przy tworzeniu samej historii, concept artów czy też zupełnie pobocznych, żartobliwych szkiców (jednym z nich po prostu musiałam się podzielić, nie dziękujcie). To niepowtarzalna okazja do podejrzenia procesu powstawania takich tworów „od kuchni”, ukazującego ogrom żmudnej roboty, i dodatkowy, miły gest ze strony autorów.
Autorką tekstu jest Klaudia Kępska.