Przeżyłam szok. Od lat pasjonuję się beznadziejnym kinem, wydawało mi się, że coś niecoś na ten temat wiem, a wręcz – że niczym nie można mnie już zaskoczyć. A jednak, jak to śpiewała Anita Lipnicka: „Wszystko się może zdarzyć”. Do filmu „Yeti: Zabójcza Stopa” podchodziłam tak, jak zwykle podchodzę do filmów o podobnych tytułach – z dystansem i gotowa na potężną dawkę głupoty. Nic jednak nie mogło przygotować mnie na to, co ostatecznie zobaczyłam.
Zaczyna się dość zwyczajnie. Samolot z drużyną futbolową na pokładzie rozbija się gdzieś w Himalajach. Młodzi ludzie, pozostawieni samym sobie, muszą znaleźć sposób by przetrwać w trudnych warunkach, przynajmniej do czasu, aż znajdzie ich para nieudolnych ratowników. Jedzenia nie ma zbyt wiele, atmosfera w grupie nie należy do najlepszych, a na domiar złego ktoś, a może coś, zaczyna kraść ciała zmarłych. Nikt z ocalonych nie wie jeszcze, że przeżyją (lub nie) największy koszmar w swoim życiu…
Po tym krótkim opisie historia może się wydawać sztampowa i nie odstająca zbytnio od wielu bardzo podobnych produkcji, jednakże jest to jedynie zasłona dymna, mająca ukryć prawdziwe przesłanie omawianego dzieła. Pozornie głównymi bohaterami są Peyton – narcyz z kwadratową szczęką (oczywiście typ przywódcy) i pseudo-niedostępna Sahra (oczywiście zainteresowana Peytonem). Towarzyszą im arcyciekawie napisane, wielowymiarowe postacie, takie jak: sporych rozmiarów czarnoskóry twardziel (tak, tak – pierwszy do odstrzału), słodka „już mi niedobrze” idiotka, rudzielec-zboczeniec (i w dodatku totalny kretyn), a także panikarz, chowający po kieszeniach czekoladę. W rzeczywistości wszyscy oni są wyłącznie tłem, a ich działania mają podkreślać heroizm postaci, która powinna zapisać się w kanonie największych twardzieli w historii filmu. Kim więc jest ten niezwykły bohater? Cóż… prawdopodobnie półbogiem.
Początkowo nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym. Rafael Garcia wydaje się zupełnie zwyczajną osobą, która postanawia pomóc przyjaciołom, mając przy tym nadzieję na uratowanie własnego tyłka i wyrusza w poszukiwaniu znajdującej się w ogonie samolotu radiostacji. Obserwując jego poczynania, odkrywamy że skrywa on ogromną tajemnicę. Jego rodzinnych powiązań z Zeusem, lub przynajmniej Herkulesem, nie da się zakwestionować. Niestraszne mu złamanie nogi, sturlanie się ze sporych rozmiarów góry i złamanie drugiego odnóża czy nawet, o zgrozo, postrzelenie racą w twarz. Ten nadczłowiek przetrwa wszystko, byleby tylko ocalić siebie i swoich bliskich. Jego podróż, pełna okrucieństw i przeciwności losu, opowiada o bohaterstwie, walce z własnymi ograniczeniami i przeszkodami, jakie wciąż spotykamy na swojej drodze.
Po tym krótkim opisie historia może się wydawać sztampowa i nie odstająca zbytnio od wielu bardzo podobnych produkcji, jednakże jest to jedynie zasłona dymna, mająca ukryć prawdziwe przesłanie omawianego dzieła. Pozornie głównymi bohaterami są Peyton – narcyz z kwadratową szczęką (oczywiście typ przywódcy) i pseudo-niedostępna Sahra (oczywiście zainteresowana Peytonem). Towarzyszą im arcyciekawie napisane, wielowymiarowe postacie, takie jak: sporych rozmiarów czarnoskóry twardziel (tak, tak – pierwszy do odstrzału), słodka „już mi niedobrze” idiotka, rudzielec-zboczeniec (i w dodatku totalny kretyn), a także panikarz, chowający po kieszeniach czekoladę. W rzeczywistości wszyscy oni są wyłącznie tłem, a ich działania mają podkreślać heroizm postaci, która powinna zapisać się w kanonie największych twardzieli w historii filmu. Kim więc jest ten niezwykły bohater? Cóż… prawdopodobnie półbogiem.
Początkowo nic nie wskazuje na to, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym. Rafael Garcia wydaje się zupełnie zwyczajną osobą, która postanawia pomóc przyjaciołom, mając przy tym nadzieję na uratowanie własnego tyłka i wyrusza w poszukiwaniu znajdującej się w ogonie samolotu radiostacji. Obserwując jego poczynania, odkrywamy że skrywa on ogromną tajemnicę. Jego rodzinnych powiązań z Zeusem, lub przynajmniej Herkulesem, nie da się zakwestionować. Niestraszne mu złamanie nogi, sturlanie się ze sporych rozmiarów góry i złamanie drugiego odnóża czy nawet, o zgrozo, postrzelenie racą w twarz. Ten nadczłowiek przetrwa wszystko, byleby tylko ocalić siebie i swoich bliskich. Jego podróż, pełna okrucieństw i przeciwności losu, opowiada o bohaterstwie, walce z własnymi ograniczeniami i przeszkodami, jakie wciąż spotykamy na swojej drodze.
Drugą postacią, którą należy traktować jako swoistą alegorię cierpienia, jest tytułowy Yeti. Ocenianie go wyłącznie przez pryzmat aparycji (wielki, dziwnie niekształtny, zawsze przygarbiony i z wybitnie niewyjściową fryzurą) oraz niepowstrzymanej żądzy mordu jest wielce krzywdzące. Nie oddaje nawet w niewielkim stopniu charakteru tej istoty. Mamy tu do czynienia ze stworzeniem uciśnionym, skazanym na izolację i niechęć ze strony innych gatunków. Mimo że żyje w jaskini ze swoimi braćmi i siostrami – klonami, czuje się nieszczęśliwy i szuka akceptacji u innych osobników, w tym ludzi. Ciągłe odrzucenia i ataki rodzą w nim poczucie niższości, aż w końcu jedyne, co mu pozostaje, to zabijanie. W filmie zresztą bardzo wyraźnie ukazano jego metamorfozy. Czasem widzimy go jako postać przerażającą, ale równocześnie w pewien sposób rozczulającą. Jego niezgrabny trucht i smutne, melancholijne spojrzenie skontrastowane są z wysokimi, dalekimi skokami, podczas których sylwetka Yeti się zmienia – staje się on szczuplejszy i wyprostowany. Strach i zagubienie są tu zderzone z wściekłością i pewnością siebie. Twórcy znakomicie poradzili sobie ze zobrazowaniem tej kwestii.
Obraz obfituje również w trudne dylematy moralne. Wyczerpani bohaterowie muszą w końcu zadać sobie poważne pytanie – zjeść martwych przyjaciół czy zaryzykować śmierć głodową? Nacechowanie emocjonalne scen, podczas których zmagają się z tak trudnym wyborem, jest ogromne, wręcz ściska gardło. Uduchowienie postaci okazuje się godne podziwu. Wiara, że można inaczej, dodaje im sił, jednoczy i pozwala wykrzesać z siebie resztki energii. Pokazują oni, że przetrwanie wcale nie jest sprawą priorytetową, że w życiu człowieka są rzeczy znacznie ważniejsze. Nie uciekają, gdy pragnący krwi Yeti biegnie w ich stronę, dzielnie godzą się z losem, udowadniając tym samym swoją odwagę. Chociaż żadne z nich nie dorównuje wielkiemu Rafaelowi, należy oddać im hołd.
Film „Yeti: Zabójcza Stopa” jest bez wątpienia dziełem wybitnym, pełnym głębi i symboliki. Finałowa scena, mająca prawdopodobnie obrazować niekończącą się walkę dobra ze złem, jest na to najlepszym przykładem. Naprawdę warto poświęcić temu tytułowi swój czas, by przekonać się, jak wiele można przekazać przy pomocy medium, jakim jest kinematografia.
Autorką tekstu jest Marta Klon.
Obraz obfituje również w trudne dylematy moralne. Wyczerpani bohaterowie muszą w końcu zadać sobie poważne pytanie – zjeść martwych przyjaciół czy zaryzykować śmierć głodową? Nacechowanie emocjonalne scen, podczas których zmagają się z tak trudnym wyborem, jest ogromne, wręcz ściska gardło. Uduchowienie postaci okazuje się godne podziwu. Wiara, że można inaczej, dodaje im sił, jednoczy i pozwala wykrzesać z siebie resztki energii. Pokazują oni, że przetrwanie wcale nie jest sprawą priorytetową, że w życiu człowieka są rzeczy znacznie ważniejsze. Nie uciekają, gdy pragnący krwi Yeti biegnie w ich stronę, dzielnie godzą się z losem, udowadniając tym samym swoją odwagę. Chociaż żadne z nich nie dorównuje wielkiemu Rafaelowi, należy oddać im hołd.
Film „Yeti: Zabójcza Stopa” jest bez wątpienia dziełem wybitnym, pełnym głębi i symboliki. Finałowa scena, mająca prawdopodobnie obrazować niekończącą się walkę dobra ze złem, jest na to najlepszym przykładem. Naprawdę warto poświęcić temu tytułowi swój czas, by przekonać się, jak wiele można przekazać przy pomocy medium, jakim jest kinematografia.
Autorką tekstu jest Marta Klon.