Słowo schreck w języku niemieckim znaczy tyle co strach. Ten stan silnego emocjonalnego napięcia pojawia się w sytuacjach, kiedy czegoś się boimy. Może to być realne zagrożenie bądź coś irracjonalnego, istota nie z tego świata, o której legendy budzą powszechną panikę. Na początku XX wieku w Niemczech synonimem strachu, a nawet zła było nazwisko pewnego tajemniczego aktora – Maxa Schrecka.
Kim był Schreck? Do dziś nikt nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wiadomo o nim tylko, że urodził się 6 września 1879 w Berlinie i zmarł na atak serca w Monachium 19 lutego 1936 roku. Został pochowany na cmentarzu w Güterfelde. Miał córkę i żonę Fanny - również aktorkę, z którą wziął ślub w 1910 r. Był związany z grupą teatralną Maxa Reinhardta. Wystąpił w bardzo wielu filmach, jednak większość zaginęła, a jedynym obrazem z tym aktorem, który można dziś zobaczyć, jest kultowy „Nosferatu – symfonia grozy” Friedricha Wilhelma Murnaua z roku 1922. To właśnie dzięki świetnie zagranej przez niego roli hrabiego Orlocka i niewielu informacji dotyczących życiorysu aktora, powstały o nim niezwykłe legendy, według których naprawdę był wampirem. W czasach, kiedy film był nowością, zjawiskiem budzącym zdziwienie, na ekranach kin pojawia się horror z aktorem realistycznie ucharakteryzowanym na potwora. Monstrum wyciąga w kierunku przerażonych widzów swoje długie, przypominające szpony palce, znika niczym zjawa, przenosi przedmioty nawet ich nie dotykając, a do tego porusza się z szybkością, której nie mógłby osiągnąć żaden człowiek. Jakby tego było mało, wcale nie mruga oczami i – co najgorsze – wstaje z trumny pod kątem prostym. Ta ostatnia scena dziwi nawet dzisiejszych filmoznawców, którzy nie potrafią zrozumieć, w jaki sposób przy ówczesnych możliwościach technicznych udało się uzyskać taki efekt. Na domiar złego pojawiały się pogłoski, że Max Schreck podczas kręcenia filmu, by lepiej wczuć się w rolę, nigdy nie zdejmował kostiumu i spał w drewnianej trumnie... Podobno odtwórca roli hrabiego Orlocka nie figurował w ówczesnych spisach aktorów, jak również na oryginalnej liście płac do filmu. Sam reżyser F.W. Murnau pytany w wywiadach o aktora, unikał tego tematu. Nikt nie chciał się wypowiadać o Maxie Schrecku i nie było osoby, która by publicznie poświadczyła, że znała go osobiście. Inspirując się tymi pogłoskami E. Elias Merhige nakręcił w 2000 roku „Cień wampira”, opowiadający fikcyjną historię o kulisach powstawania „Nosferatu”. W filmie tym Max Schreck był naprawdę hrabią Orlockiem, ponieważ Murnau postanowił zaangażować prawdziwego wampira. Kto wie, być może jest w tym cień prawdy... Podobno na uroczystym pokazie „Nosferatu – symfonia grozy” w Nowym Jorku, po tym, jak zgaszono światła, na sali pojawiło się dziwne indywiduum – przygarbione, w płaszczu i dużym cylindrze, ze spiczastym nosem i długimi paznokciami. Kiedy zapalono światła, tajemniczego osobnika już nie było. Czy to przyszedł sam Max Schreck, by obejrzeć rolę swego życia? Tego już się nie dowiemy.
„Nosferatu. Czyż słowo to nie brzmi jak o północy krzyk puszczyka - zwiastuna śmierci? Strzeż się je wymówić, bo wówczas obrazy życia staną się cieniami, a w sercu pojawią się upiorne marzenia, żywiąc się twoją krwią.” Tymi słowami rozpoczyna się jeden z pierwszych filmowych horrorów, nakręcony przez Friedricha Wilhelma Murnaua – reżysera zaliczanego do grona najważniejszych postaci w historii kinematografii. Film „Nosferatu – symfonia grozy” miał być ekranizacją słynnej powieści Brama Stokera „Dracula”. Jednak wdowa po pisarzu nie zgodziła się na użyczenie praw autorskich. Dlatego reżyser zmodyfikował nieco fabułę i zmienił imiona postaci, w tym Draculę na hrabiego Orlocka, a film zatytułował „Nosferatu”. Mimo to żona Stokera podała Murnaua do sądu, w wyniku czego musiał zapłacić odszkodowanie i zniszczyć wszystkie kopie filmu. Na szczęście było to niemożliwe i kilka z nich zachowało się, dzięki czemu możemy dziś nadal podziwiać jeden z najwybitniejszych filmów niemieckiego ekspresjonizmu.
Film ten być może dziś już nie przeraża tak, jak kiedyś, jednak nadal trudno odmówić mu panującej atmosfery grozy. Ponure zdjęcia, mroczne charakteryzacje i obskurne wnętrza tworzą wyjątkowy nastrój. Świetnie dobrana ścieżka dźwiękowa, która doskonale buduje napięcie, tylko potęguje tę atmosferę. Dodatkowym atutem jest archaiczność filmu. „Nosferatu” to obraz czarno-biały, a do tego niemy – nie wydające żadnego dźwięku postaci powodują u widza poczucie niepokoju. Jest to efekt niemożliwy do odtworzenia we współczesnych horrorach. Dialogi razem z literackimi zapiskami z dziennika pojawiały się pomiędzy ujęciami i były tak umiejętnie napisane, by nawet użyte słownictwo budziło lęk. Rysy pojawiające się na kliszy nie niszczą odbioru, a nawet dodają walorów estetycznych i potęgują ponure wrażenie. Pomimo tego, że film został nakręcony ponad 100 lat temu, nie wydaje się groteskowy. Jest to jeden z najbardziej artystycznych horrorów, jakie kiedykolwiek powstały. Na szczególną uwagę zasługują efekty specjalne. Dziś nie robią już takiego wrażenia, jak w zeszłym stuleciu, jednak nie można filmowi odmówić nowatorskości. Takie triki, jak zanikanie i zlewanie się postaci z tłem, przyspieszone tempo akcji, samozamykające się wieko trumny czy wampir wstający z niej pod kątem prostym, musiały przerażać. Reżyser dobrze wyczuł lęki współczesnych mu ludzi - strach przed dżumą był nadal aktualny, rosiczka pożerająca owada i przezroczyste polipy budziły zdziwienie, co Murnau sprytnie wykorzystał. Dobrze poradził sobie również z utrudnieniami, jakie przynosiła ówczesna technika. Nie chciał kręcić filmu w studiu, dlatego wyszedł z ekipą w plener. Pojawił się tylko jeden problem – jak nakręcić scenę z wampirem niosącym trumnę nocą, skoro kręcenie w ciemnościach było niemożliwe? Reżyser znalazł na to proste rozwiązanie – scena została sfilmowana w dzień, a taśmę zabarwiono na niebiesko. Dzień był żółty, poranek i zmierzch czerwony, a noc błękitna lub kobaltowa. Wtedy czarno-białe filmy były często kolorowane.
Jednak największą perełką w filmie Murnau'a jest rola Maxa Schrecka. Hrabia Orlock jest uważany za jednego z najlepiej zagranych czarnych charakterów w kinie. Aktorowi udało się oddać istotę tego, czym powinien być wampir – stworem o formie człowieka, jednak poza tym nie posiadającym cech ludzkich. Hrabia Orlock był poczwarą, którą nie kierowały uczucia lecz niemal zwierzęce instynkty. Wyczuwalne jest to w jego gestach i w sposobie poruszania się. Puste spojrzenie postaci sprawia wrażenie, że ma się do czynienia z istotą nie posiadającą duszy. Nic dziwnego, że ludzie 100 lat temu myśleli, że w filmie gra prawdziwy wampir. W jego zachowaniu nie można dostrzec sztuczności. Max Schreck odegrał rolę monstrum niezwykle realistycznie, zupełnie jakby sam nim był.
Autorką tekstu jest Żaneta Chwiałkowska.
Autorką tekstu jest Żaneta Chwiałkowska.