Początkowo planowałam pisać o innym anime, acz tak się złożyło, że nudząc się w pracy zaczęłam zamalowywać okładkę swojego brudnopisu czarnym markerem. Szybkie skojarzenia – czarna okładka – czarny zeszyt – notatnik śmierci, Death Note. A czym jest notatnik śmierci i jak się go je? Na słodko. I z jabłkami.
Wszystko zaczyna się niepozornie. Szkoła, lekcja, licealista, Light Yagami, do którego rąk przypadkiem trafia tajemniczy zeszyt. Treść notatnika mówi, że za jego pośrednictwem można zabijać w dowolny sposób. Ograniczenia są tylko trzy: trzeba znać twarz oraz imię i nazwisko potencjalnej ofiary.
Wieczorem chłopak zapisuje w zeszycie dane przestępcy, które zasłyszał w telewizji. Mija 40 sekund. Skazaniec ginie na zawał. Light wciąż ma wątpliwości, jednak rozwiewają się one po pojawieniu się Ryuuka, shinigami, boga śmierci, prawowitego właściciela notesu. Yagami postanawia stworzyć nowy świat, utopię, oczyszczoną ze wszelkiego plugastwa. I tak oto dokonuje się przełom w życiu Yagamiego, który staje się mordercą-zbawicielem, Kirą. Zimnym, dwulicowym zabójcą z kompleksem boga.
Policja szybko orientuje się, że masowe zawały wśród skazanych nie mogą być przypadkowe, a do akcji wkracza detektyw o pseudonimie L – szanowany na całym świecie, dla całego świata nieznany. Nikt bowiem nie wie ani jak ma na imię, ani jak wygląda, ani gdzie dokładnie znajduje się miejsce jego pobytu. W ten sposób rozpoczyna się wielka matnia i szaleńcza rywalizacja między Lightem a L'em. Wygra ten, który pierwszy pozna imię i nazwisko przeciwnika.
Brzmi szalenie? Sztampowo, bo chodzi o jakiegoś licealistę? Młodzika? Może. Ale proszę nie podchodzić do sprawy nieufnie, niczym student do lodówki w akademiku. Light nie jest byle jakim nastolatkiem, to absolutny geniusz, świetny aktor, mistrz manipulacji i oszustwa, bez wyrzutów sumienia wykorzystujący zakochaną w nim dziewczynę, robiący wrażenie przykładnego, dobrze uczącego się, nie sprawiającego problemów syna. Początkowa schematyczna epizodyczność może zniechęcać, ale wraz z rozwojem historii problem zanika, na rzecz oryginalnej, wciągającej i skomplikowanej fabuły, fundującej widzowi niejednokrotnie solidnego, za przeproszeniem, mindfucka. Anime serwuje niespodziewane zwroty akcji, i nawet gdy widzowi już się wydaje, że wie co się dzieje, domyśla się, co się może się stać, nagle zostaje zaskoczony zwrotem o 180 stopni. To doskonała rozrywka, a odcinek pochłania się za odcinkiem, w absolutnym skupieniu.
Postaci są różne, budzące skrajne emocje, od irytacji, przez sympatię czy odrazę, aż po podziw. Wszystkie z inną rolą do odegrania. Nawet osoba pozornie niewiele wnosząca, ma znaczenie. Czasem wręcz fundamentalne. W Death Note liczy się każdy. I każde słowo. Bo nie jest to akcja pod tytułem strzelanina, wybuchy, kaboom! lecz historia opierająca się na dialogach, pojedynczych słowach, niepozornych czynach i przemyśleniach. Jest to rozrywka na najwyższym poziomie, przy której do samego końca, w pełnym napięciu, można kibicować obranej przez siebie stronie.
Wygra zło czy dobro? Utopia bez przestępców, za cenę ich życia, czy pozostanie przy więzieniach? Wygra L czy Kira? Dlaczego na początku napisałam, że DN je się na słodko i w towarzystwie jabłek? Odpowiedzi na te pytania znajdują się w anime, mogę powiedzieć jedynie, że mam słabość do panów pokroju Kiry, toteż można się domyślić, czyją stronę obrałam. Ups.
Co do strony technicznej, anime może nie robić wrażenia dzieła najwyższych lotów – kreska jest co prawda przyjemna dla oka, postaci są przedstawione realistycznie, a emocje na ich twarzach wiarygodnie, acz bywa, że momentami gubione są proporcje, choć całość prezentuje się dobrze. Kolorystyka również jest bardzo zbliżona do tej znanej nam z rzeczywistości. Twórcy nie zdecydowali się na użycie przesadnie jaskrawych barw, mimo że to dość często spotykane w anime. I choć mnie osobiście się podoba, nie jest to szczyt możliwości graficznych, więc jeżeli ktoś szuka wizualnych wrażeń, może się nieco rozczarować. Grafika jest po prostu klimatyczna, a nie wymyślna. Odpowiednio dopasowana do tematyki, miejsca i realiów, bez niepotrzebnego szału i udziwnień (które przez niektórych są mile widziane, stąd możliwość ewentualnego rozczarowania). Natomiast ścieżka dźwiękowa jakościowo nadrabia z nawiązką „po prostu dobrą grafikę”. Dwa świetne, ostrzejsze openingi i endingi, oddające zarówno muzyką, jak i samym tekstem klimat serii. Pierwsza para jest autorstwa zespołu Nightmare, druga w wykonaniu Maximum the Hormone. W trakcie seansu słychać mocniejsze, gitarowe brzmienia, przeplatane na przemian z utworami chóralnymi w bardziej emocjonalnych i podniosłych momentach. Muzyk ze mnie żaden, ale Hideki Taniuchi i Yoshihisa Hirano za skomponowanie ścieżki dźwiękowej mają ode mnie 10/10.
I na koniec w ramach wisienki na torcie, do wcześniejszych słodkości, małe info dla fanów kryminałów politycznych w stylu Stiega Larrsona: Death Note jest dla was. Jest jeszcze lepszy od szwedzkiego hitu. Wiem, co mówię. Przeczytałam wszystkie cztery tomy Millenium.
Wieczorem chłopak zapisuje w zeszycie dane przestępcy, które zasłyszał w telewizji. Mija 40 sekund. Skazaniec ginie na zawał. Light wciąż ma wątpliwości, jednak rozwiewają się one po pojawieniu się Ryuuka, shinigami, boga śmierci, prawowitego właściciela notesu. Yagami postanawia stworzyć nowy świat, utopię, oczyszczoną ze wszelkiego plugastwa. I tak oto dokonuje się przełom w życiu Yagamiego, który staje się mordercą-zbawicielem, Kirą. Zimnym, dwulicowym zabójcą z kompleksem boga.
Policja szybko orientuje się, że masowe zawały wśród skazanych nie mogą być przypadkowe, a do akcji wkracza detektyw o pseudonimie L – szanowany na całym świecie, dla całego świata nieznany. Nikt bowiem nie wie ani jak ma na imię, ani jak wygląda, ani gdzie dokładnie znajduje się miejsce jego pobytu. W ten sposób rozpoczyna się wielka matnia i szaleńcza rywalizacja między Lightem a L'em. Wygra ten, który pierwszy pozna imię i nazwisko przeciwnika.
Brzmi szalenie? Sztampowo, bo chodzi o jakiegoś licealistę? Młodzika? Może. Ale proszę nie podchodzić do sprawy nieufnie, niczym student do lodówki w akademiku. Light nie jest byle jakim nastolatkiem, to absolutny geniusz, świetny aktor, mistrz manipulacji i oszustwa, bez wyrzutów sumienia wykorzystujący zakochaną w nim dziewczynę, robiący wrażenie przykładnego, dobrze uczącego się, nie sprawiającego problemów syna. Początkowa schematyczna epizodyczność może zniechęcać, ale wraz z rozwojem historii problem zanika, na rzecz oryginalnej, wciągającej i skomplikowanej fabuły, fundującej widzowi niejednokrotnie solidnego, za przeproszeniem, mindfucka. Anime serwuje niespodziewane zwroty akcji, i nawet gdy widzowi już się wydaje, że wie co się dzieje, domyśla się, co się może się stać, nagle zostaje zaskoczony zwrotem o 180 stopni. To doskonała rozrywka, a odcinek pochłania się za odcinkiem, w absolutnym skupieniu.
Postaci są różne, budzące skrajne emocje, od irytacji, przez sympatię czy odrazę, aż po podziw. Wszystkie z inną rolą do odegrania. Nawet osoba pozornie niewiele wnosząca, ma znaczenie. Czasem wręcz fundamentalne. W Death Note liczy się każdy. I każde słowo. Bo nie jest to akcja pod tytułem strzelanina, wybuchy, kaboom! lecz historia opierająca się na dialogach, pojedynczych słowach, niepozornych czynach i przemyśleniach. Jest to rozrywka na najwyższym poziomie, przy której do samego końca, w pełnym napięciu, można kibicować obranej przez siebie stronie.
Wygra zło czy dobro? Utopia bez przestępców, za cenę ich życia, czy pozostanie przy więzieniach? Wygra L czy Kira? Dlaczego na początku napisałam, że DN je się na słodko i w towarzystwie jabłek? Odpowiedzi na te pytania znajdują się w anime, mogę powiedzieć jedynie, że mam słabość do panów pokroju Kiry, toteż można się domyślić, czyją stronę obrałam. Ups.
Co do strony technicznej, anime może nie robić wrażenia dzieła najwyższych lotów – kreska jest co prawda przyjemna dla oka, postaci są przedstawione realistycznie, a emocje na ich twarzach wiarygodnie, acz bywa, że momentami gubione są proporcje, choć całość prezentuje się dobrze. Kolorystyka również jest bardzo zbliżona do tej znanej nam z rzeczywistości. Twórcy nie zdecydowali się na użycie przesadnie jaskrawych barw, mimo że to dość często spotykane w anime. I choć mnie osobiście się podoba, nie jest to szczyt możliwości graficznych, więc jeżeli ktoś szuka wizualnych wrażeń, może się nieco rozczarować. Grafika jest po prostu klimatyczna, a nie wymyślna. Odpowiednio dopasowana do tematyki, miejsca i realiów, bez niepotrzebnego szału i udziwnień (które przez niektórych są mile widziane, stąd możliwość ewentualnego rozczarowania). Natomiast ścieżka dźwiękowa jakościowo nadrabia z nawiązką „po prostu dobrą grafikę”. Dwa świetne, ostrzejsze openingi i endingi, oddające zarówno muzyką, jak i samym tekstem klimat serii. Pierwsza para jest autorstwa zespołu Nightmare, druga w wykonaniu Maximum the Hormone. W trakcie seansu słychać mocniejsze, gitarowe brzmienia, przeplatane na przemian z utworami chóralnymi w bardziej emocjonalnych i podniosłych momentach. Muzyk ze mnie żaden, ale Hideki Taniuchi i Yoshihisa Hirano za skomponowanie ścieżki dźwiękowej mają ode mnie 10/10.
I na koniec w ramach wisienki na torcie, do wcześniejszych słodkości, małe info dla fanów kryminałów politycznych w stylu Stiega Larrsona: Death Note jest dla was. Jest jeszcze lepszy od szwedzkiego hitu. Wiem, co mówię. Przeczytałam wszystkie cztery tomy Millenium.
Death Note
Rok wydania: 2006
Ilość odcinków: 37
Studio: Madhouse Studios
Autor: Takeshi Obata, Tsugumi Ooba
Projekt: Masaru Kitao
Reżyser: Tetsurou Araki
Scenariusz: Toshiki Inoue
Muzyka: Hideki Taniuchi, Yoshihisa Hirano
Autorką tekstu jest Kamila Latała.
Rok wydania: 2006
Ilość odcinków: 37
Studio: Madhouse Studios
Autor: Takeshi Obata, Tsugumi Ooba
Projekt: Masaru Kitao
Reżyser: Tetsurou Araki
Scenariusz: Toshiki Inoue
Muzyka: Hideki Taniuchi, Yoshihisa Hirano
Autorką tekstu jest Kamila Latała.