Carl Sagan, amerykański astronom i popularyzator nauki, w ramach współpracy z misją Voyager przyczynił się do powstania zdjęcia, które odmieniło sposób, w jaki wielu ludzi postrzega Ziemię i kosmos. Na jego prośbę, w trakcie gdy sonda Voyager 1 opuszczała Układ Słoneczny, znajdujący się na niej aparat fotograficzny został zwrócony w kierunku Ziemi i wykonał jej zdjęcie po raz ostatni w tej misji. Ziemia na owym zdjęciu bardziej przypomina wypalony piksel, wywołany zbyt wysoką czułością matrycy aparatu, niż naszą potężną planetę. Zdjęcie otrzymało tytuł „Pale Blue Dot” i było inspiracją dla Sagana do napisania książki o tytule „Błękitna kropka. Człowiek i jego przyszłość w kosmosie”.
Zjawiskiem, które mnie olśniło, choć nie spodziewałem się po nim zbyt wiele, był Czerwony Superksiężyc. Wtedy właśnie ujrzałem coś, na co nie liczyłem. Gołym okiem zobaczyłem, że Księżyc jest... kulą. Zanim jednak zostanę posądzony o zaległości szkolne, sięgające średniowiecza, proszę pozwolić, że wyjaśnię o co chodzi.
Natura zdaje się chronić nas przed siłami, oddziałującymi w astronomicznej skali kosmosu. Żyjemy w pewnej pożytecznej konstrukcji, która sprawia, że nasze kruche organizmy nie czują na sobie mocy zjawisk, występujących poza otoczką atmosfery. Całe szczęście nie odczuwamy, że wokół Słońca pędzimy Ziemią z setką tysięcy na liczniku. Szczęście mają również mieszkańcy równika, którzy nie czują, że ziemska karuzela nadaje im prędkość ponad półtora tysiąca kilometrów na godzinę. Tym brakiem odczuwania niektórzy zwolennicy empiryzmu obalają kosmologię „na chłopski rozum”: – Ziemia kręci się wokół własnej osi?! Nieprawda! Jeśliby tak było, to gdybym podskoczył, powierzchnia planety przesunęłaby się pode mną i wylądowałbym w innym miejscu!
Dla naszego bezpieczeństwa konstrukcja wszechświata nie jest dostępna naszej intuicji. Otrzymujemy wesoły teatrzyk: przebywamy na bezkresnym płaskim terenie, a na niebie codziennie przesuwa się po łuku jedno małe, bardzo jasne coś. Nawet nie wiemy, jak wygląda to coś — konia z rzędem śmiałkowi, który się temu dobrze przyjrzy bez użycia akcesoriów. Ta szopka jest zrozumiała: lepiej żebyśmy nie przekonywali się na własnej skórze, co ten odległy, potężny reaktor fuzyjny może zrobić, gdy zabraknie ziemskiego pola magnetycznego.
Następnie to jasne i ciepłe coś chowa się i robi się ciemno. Na niebie panowanie przejmuje białe coś (choć może być, i żółte, i pomarańczowe, i czerwone, lepiej nie niebieskie). Temu się z kolei można przyglądać do woli... ale za każdym razem wygląda jak wycięty z gazety! Księżyc jest zwrócony cały czas tą samą stroną ku nam. Granda! Natura ukrywa przed nami nawet fakt, że Księżyc obraca się wokół własnej osi! Do tego — dzięki specyfice światła słonecznego, które oświetla go niemal równomiernie na całej widocznej nam powierzchni — przypomina... płaskie kółko. Fazy księżyca to dla nas co najwyżej wycinanki.
Kiedy jest ciemno, zakochane pary mogą wpatrywać się w gwiazdy. Przy czystym niebie to niezwykle romantyczne widowisko — tysiące małych punkcików, migających w czerni i poukładanych w różne konstelacje. Tylko zakochani i kosmos. Oni wpatrzeni w inne światy, a inne światy wpatrzone w tej jednej chwili tylko w nich. Zakochane pary, mimo że bardzo dużo uwagi poświęcają nocnemu niebu, nie zobaczą przestrzeni kosmicznej taką jaka jest naprawdę — niewyobrażalnie pusta. Nie dostrzegą niepojętych odległości, dzielących samotne świetliste obiekty.
Czujemy się bezpiecznie, oglądając kosmiczny teatrzyk, bo scenografowie rzeczywistości nie pokazują nam faktycznych rozmiarów obserwowanych obiektów ani odległości między nimi. Nie pokazują nam, że cały nasz świat to tylko pyłek kurzu, a my sami, dumni i mieniący się jego panami, w tej skali przypominamy bardziej roztocza. Natura jest na tyle dobrotliwa, że jedynie czasem (co kilkadziesiąt milionów lat) spryskuje ten nasz maluteńki światek kosmicznym detergentem.
Była godzina druga w nocy, a ja przyglądałem się Księżycowi, którego „tarcza” zaczęła niknąć coraz bardziej i bardziej. Mijały kolejne minuty, aż w końcu nastała godzina czwarta i postanowiłem wyjść z domu. Kiedy dotarłem do parku, który miał zapewniać ładny widok, z „tarczy” nie zostało już prawie nic. I oto, kiedy byłem już zupełnie zrezygnowany, niczym królik z kapelusza, wyskoczył czerwony Księżyc! Nie tylko czerwony! Ne był już „tarczą”! Światło przefiltrowane przez ziemską atmosferę nadało Księżycowi kształty bardziej naturalne — zmienił się w kulę! Prawdziwą kulę, z pewnością ogromną i odległą, którą po raz pierwszy mogłem podziwiać używając oka bez szkiełka! Natura mrugnęła do mnie własnym, rzeczywistym okiem i na chwilę uchyliła kurtynę, za którą krzątają się realizatorzy naszego przedstawienia.
Natura zdaje się chronić nas przed siłami, oddziałującymi w astronomicznej skali kosmosu. Żyjemy w pewnej pożytecznej konstrukcji, która sprawia, że nasze kruche organizmy nie czują na sobie mocy zjawisk, występujących poza otoczką atmosfery. Całe szczęście nie odczuwamy, że wokół Słońca pędzimy Ziemią z setką tysięcy na liczniku. Szczęście mają również mieszkańcy równika, którzy nie czują, że ziemska karuzela nadaje im prędkość ponad półtora tysiąca kilometrów na godzinę. Tym brakiem odczuwania niektórzy zwolennicy empiryzmu obalają kosmologię „na chłopski rozum”: – Ziemia kręci się wokół własnej osi?! Nieprawda! Jeśliby tak było, to gdybym podskoczył, powierzchnia planety przesunęłaby się pode mną i wylądowałbym w innym miejscu!
Dla naszego bezpieczeństwa konstrukcja wszechświata nie jest dostępna naszej intuicji. Otrzymujemy wesoły teatrzyk: przebywamy na bezkresnym płaskim terenie, a na niebie codziennie przesuwa się po łuku jedno małe, bardzo jasne coś. Nawet nie wiemy, jak wygląda to coś — konia z rzędem śmiałkowi, który się temu dobrze przyjrzy bez użycia akcesoriów. Ta szopka jest zrozumiała: lepiej żebyśmy nie przekonywali się na własnej skórze, co ten odległy, potężny reaktor fuzyjny może zrobić, gdy zabraknie ziemskiego pola magnetycznego.
Następnie to jasne i ciepłe coś chowa się i robi się ciemno. Na niebie panowanie przejmuje białe coś (choć może być, i żółte, i pomarańczowe, i czerwone, lepiej nie niebieskie). Temu się z kolei można przyglądać do woli... ale za każdym razem wygląda jak wycięty z gazety! Księżyc jest zwrócony cały czas tą samą stroną ku nam. Granda! Natura ukrywa przed nami nawet fakt, że Księżyc obraca się wokół własnej osi! Do tego — dzięki specyfice światła słonecznego, które oświetla go niemal równomiernie na całej widocznej nam powierzchni — przypomina... płaskie kółko. Fazy księżyca to dla nas co najwyżej wycinanki.
Kiedy jest ciemno, zakochane pary mogą wpatrywać się w gwiazdy. Przy czystym niebie to niezwykle romantyczne widowisko — tysiące małych punkcików, migających w czerni i poukładanych w różne konstelacje. Tylko zakochani i kosmos. Oni wpatrzeni w inne światy, a inne światy wpatrzone w tej jednej chwili tylko w nich. Zakochane pary, mimo że bardzo dużo uwagi poświęcają nocnemu niebu, nie zobaczą przestrzeni kosmicznej taką jaka jest naprawdę — niewyobrażalnie pusta. Nie dostrzegą niepojętych odległości, dzielących samotne świetliste obiekty.
Czujemy się bezpiecznie, oglądając kosmiczny teatrzyk, bo scenografowie rzeczywistości nie pokazują nam faktycznych rozmiarów obserwowanych obiektów ani odległości między nimi. Nie pokazują nam, że cały nasz świat to tylko pyłek kurzu, a my sami, dumni i mieniący się jego panami, w tej skali przypominamy bardziej roztocza. Natura jest na tyle dobrotliwa, że jedynie czasem (co kilkadziesiąt milionów lat) spryskuje ten nasz maluteńki światek kosmicznym detergentem.
Była godzina druga w nocy, a ja przyglądałem się Księżycowi, którego „tarcza” zaczęła niknąć coraz bardziej i bardziej. Mijały kolejne minuty, aż w końcu nastała godzina czwarta i postanowiłem wyjść z domu. Kiedy dotarłem do parku, który miał zapewniać ładny widok, z „tarczy” nie zostało już prawie nic. I oto, kiedy byłem już zupełnie zrezygnowany, niczym królik z kapelusza, wyskoczył czerwony Księżyc! Nie tylko czerwony! Ne był już „tarczą”! Światło przefiltrowane przez ziemską atmosferę nadało Księżycowi kształty bardziej naturalne — zmienił się w kulę! Prawdziwą kulę, z pewnością ogromną i odległą, którą po raz pierwszy mogłem podziwiać używając oka bez szkiełka! Natura mrugnęła do mnie własnym, rzeczywistym okiem i na chwilę uchyliła kurtynę, za którą krzątają się realizatorzy naszego przedstawienia.
Wpatrywałem się, zafascynowany, w niebo i rozglądałem po okolicy. Dotarło do mnie, że oto mam przed sobą nie tylko niezwykłe zjawisko astronomiczne. Zdałem sobie sprawę, że całe to zamieszanie wokół całkowitego zaćmienia księżyca, które wcześniej wydawało mi się przesadzone, ma tak naprawdę olbrzymią wartość. Dzięki niemu sporo osób zainteresowało się tym, co wykracza poza intuicję. Zainspirowało się do zadawania pytań i szukania odpowiedzi, poznawania jak to wszystko działa „od kuchni”. Stworzyło ten rodzaj zainteresowania, bez którego szczególnie szkolne lekcje spędza się z przymrużeniem oka. Lub dwóch.
Autorem felietonu jest Gabriel Wakowski.
Autorem felietonu jest Gabriel Wakowski.