Nie zrobiliśmy rankingu. Nie wybraliśmy TOP 20. Nie pisaliśmy dla Was ogromnego podsumowania. Po prostu: z kilku tysięcy wydanych w zeszłym roku w Polsce książek, dwie redaktorki działu literackiego wybrały swoje ulubione. Eta Kalamorz poleca Wam 5 najlepszych reportaży, zaś Kasia Kowalczuk pisze o 3 dziełach najbardziej znanych polskich autorów, które niekoniecznie ją zachwyciły, ale były dużym zaskoczeniem. Naprawdę - to jedyne, co wypada nadrobić.
Zapraszamy!
Reportaż
Książki wybrała Eta Kalamorz.
Filip Springer
13 pięter
Filip Springer jest jednym z moich ulubionych reporterów. Pisze o rzeczywistości, o tym, co go? Nas? otacza, a dzięki temu jego pisanie zwykłe urasta do rangi niezwykłego. Mało kto potrafi tak opowiadać o tej współczesnej, dusznej Polsce jak on. „13 pięter” traktuje trochę o mieszkaniach, trochę o dramatach, najbardziej jednak o mentalności. Dom, kredyt, bezpieczeństwo – Springer krąży wokół tych słów, opowiada swoje historie, roznosząc w pył zastane definicje i wyobrażenia. Z każdą stroną jest tylko gorzej, wściekłość narasta, a fakt, że to wcale nie są najgorsze historie, tylko te średnie, zwykłe, codzienne, trochę boli i nie daje zasnąć.
Katarzyna Surmiak-Domańska
Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość
Ameryka, Południe, Ku Klux Klan i Hitler. Miasteczko idealne, czyste i białe. Bible Belt i chłopiec, prowadzący program dla małych rasistów. Temat, który zaskakuje, bo trochę nam się nie chce wierzyć, że takie miejsca jeszcze istnieją, że ludzie jeszcze myślą w ten sposób. Wreszcie – że to wszystko dzieje się zupełnie legalnie, bo przecież w pamięci ma się jeszcze Martina Luthera Kinga i wolno posuwające się postacie w białych szatach. „Jeżeli do białego lukru dostanie się choć jedna ciemniejsza kropla, lukier nigdy już nie będzie biały” – czytamy na okładce tej książki. Brzmi szokująco? Jeżeli chcecie przeczytać o prawdziwych Stanach Zjednoczonych, musicie sięgnąć po „Ku Klux Klan”.
Piotr Ibrahim Kalwas
Egipt: haram halal
Egipt od dawna jest na topie. Mnie nigdy nie interesował, bo tamta część świata jest dla mnie wciąż egzotyczna, groźna, obca. Ostatnio jednak pochłaniam książki o tej obcej kulturze, by mieć argumenty w dyskusji i komfort psychiczny, że nie jestem jak te miliony, które zniekształcają zasłyszane zdania, nieświadomie grając ze sobą w głuchy telefon. Kalwas, Polak, muzułmanin z wyboru, od kilku lat mieszka z rodziną w egipskiej Aleksandrii. Wsiąknął w miejsce, o którym opowiada, a my czujemy to w każdym z jego zdań. Kalwas pisze lekko i przyjemnie, tłumacząc nam to państwo, kojarzone z wakacjami all inclusive i tanim nurkowaniem, na nasze, swojskie. Wskazuje paradoksy, wyjaśnia i sprawia, że już nigdy nie pomyślimy o Egipcie obrazkami z broszury biura podróży.
Aleksandra Boćkowska
To nie są moje wielbłądy
Tej książki nie mogło tutaj zabraknąć. Zdecydowanie najlepsza pozycja o modzie, która ukazała się w 2015 roku. To nie poradnik, a świetnie napisany reportaż o polskim przemyśle odzieżowym w PRLu. Wciąga niczym najlepszy kryminał, dostarcza wzruszeń niczym romans i zdecydowanie warto do niego wracać tak, jak wraca się do klasyki – by już za chwilę odnaleźć w nim coś nowego.
Obszerniejszą recenzję znajdziecie tu.
Katarzyna Molęda
Szwedzi. Ciepło na północy
Tak naprawdę to jedna z lżejszych rzeczy, które przeczytałam w 2015 roku. Wakacje w Szwecji, niegasnąca miłość do komisarza Wallandera i tęsknota za domkiem na plaży po właściwej stronie Bałtyku, sprawiły, że na ten tytuł rzuciłam się łapczywie. Pochłonęłam go szybko, dzieląc się z rodziną i przyjaciółmi co ciekawszymi kąskami (czyli właściwie to opowiedziałam im całą książkę). Choć całość jest nieco przesłodzona, bo chyba(?) nie ma tu wad i słabości tego pięknego skandynawskiego państwa (jeśli ktoś jednak chciałby o nich poczytać, odsyłam do „Polskiego hydraulika” Macieja Zaremby Bielawskiego), to jednak dobrze się chłonie te historie. Mając świadomość, że jest gdzieś tam miejsce, w którym państwo(!) dba o język i nie trzeba się zwalniać z pracy, bo hydraulik ma przyjść naprawić cieknący kran.
Zapraszamy!
Reportaż
Książki wybrała Eta Kalamorz.
Filip Springer
13 pięter
Filip Springer jest jednym z moich ulubionych reporterów. Pisze o rzeczywistości, o tym, co go? Nas? otacza, a dzięki temu jego pisanie zwykłe urasta do rangi niezwykłego. Mało kto potrafi tak opowiadać o tej współczesnej, dusznej Polsce jak on. „13 pięter” traktuje trochę o mieszkaniach, trochę o dramatach, najbardziej jednak o mentalności. Dom, kredyt, bezpieczeństwo – Springer krąży wokół tych słów, opowiada swoje historie, roznosząc w pył zastane definicje i wyobrażenia. Z każdą stroną jest tylko gorzej, wściekłość narasta, a fakt, że to wcale nie są najgorsze historie, tylko te średnie, zwykłe, codzienne, trochę boli i nie daje zasnąć.
Katarzyna Surmiak-Domańska
Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość
Ameryka, Południe, Ku Klux Klan i Hitler. Miasteczko idealne, czyste i białe. Bible Belt i chłopiec, prowadzący program dla małych rasistów. Temat, który zaskakuje, bo trochę nam się nie chce wierzyć, że takie miejsca jeszcze istnieją, że ludzie jeszcze myślą w ten sposób. Wreszcie – że to wszystko dzieje się zupełnie legalnie, bo przecież w pamięci ma się jeszcze Martina Luthera Kinga i wolno posuwające się postacie w białych szatach. „Jeżeli do białego lukru dostanie się choć jedna ciemniejsza kropla, lukier nigdy już nie będzie biały” – czytamy na okładce tej książki. Brzmi szokująco? Jeżeli chcecie przeczytać o prawdziwych Stanach Zjednoczonych, musicie sięgnąć po „Ku Klux Klan”.
Piotr Ibrahim Kalwas
Egipt: haram halal
Egipt od dawna jest na topie. Mnie nigdy nie interesował, bo tamta część świata jest dla mnie wciąż egzotyczna, groźna, obca. Ostatnio jednak pochłaniam książki o tej obcej kulturze, by mieć argumenty w dyskusji i komfort psychiczny, że nie jestem jak te miliony, które zniekształcają zasłyszane zdania, nieświadomie grając ze sobą w głuchy telefon. Kalwas, Polak, muzułmanin z wyboru, od kilku lat mieszka z rodziną w egipskiej Aleksandrii. Wsiąknął w miejsce, o którym opowiada, a my czujemy to w każdym z jego zdań. Kalwas pisze lekko i przyjemnie, tłumacząc nam to państwo, kojarzone z wakacjami all inclusive i tanim nurkowaniem, na nasze, swojskie. Wskazuje paradoksy, wyjaśnia i sprawia, że już nigdy nie pomyślimy o Egipcie obrazkami z broszury biura podróży.
Aleksandra Boćkowska
To nie są moje wielbłądy
Tej książki nie mogło tutaj zabraknąć. Zdecydowanie najlepsza pozycja o modzie, która ukazała się w 2015 roku. To nie poradnik, a świetnie napisany reportaż o polskim przemyśle odzieżowym w PRLu. Wciąga niczym najlepszy kryminał, dostarcza wzruszeń niczym romans i zdecydowanie warto do niego wracać tak, jak wraca się do klasyki – by już za chwilę odnaleźć w nim coś nowego.
Obszerniejszą recenzję znajdziecie tu.
Katarzyna Molęda
Szwedzi. Ciepło na północy
Tak naprawdę to jedna z lżejszych rzeczy, które przeczytałam w 2015 roku. Wakacje w Szwecji, niegasnąca miłość do komisarza Wallandera i tęsknota za domkiem na plaży po właściwej stronie Bałtyku, sprawiły, że na ten tytuł rzuciłam się łapczywie. Pochłonęłam go szybko, dzieląc się z rodziną i przyjaciółmi co ciekawszymi kąskami (czyli właściwie to opowiedziałam im całą książkę). Choć całość jest nieco przesłodzona, bo chyba(?) nie ma tu wad i słabości tego pięknego skandynawskiego państwa (jeśli ktoś jednak chciałby o nich poczytać, odsyłam do „Polskiego hydraulika” Macieja Zaremby Bielawskiego), to jednak dobrze się chłonie te historie. Mając świadomość, że jest gdzieś tam miejsce, w którym państwo(!) dba o język i nie trzeba się zwalniać z pracy, bo hydraulik ma przyjść naprawić cieknący kran.
Proza
Książki wybrała Kasia Kowalczuk.
2015 był trudnym rokiem dla polskiej literatury pięknej. Pisarze, których czytamy często i chętnie albo wstrzymali się od wydawania kolejnego dzieła – zwłaszcza po owocnym roku 2014 – albo zaskoczyli nas, nie zawsze pozytywnie.
Jerzy Pilch
Zuza albo czas oddalenia
Jeśli chodzi o Pilcha… Nie zamierzam silić się na jakikolwiek obiektywizm, bo gdy tylko mogę, jestem w jego przypadku subiektywna bardziej niż wypada studentce polonistyki. Jednak nie będę go chwalić za „Zuzę…”, bo już krytyka literacka była bardzo łagodna wobec tej przedziwnej książki. Przedziwnej z kilku powodów. Autobiograficzność jest w niej jeszcze mocniej zaznaczona niż w pozostałych powieściach Pilcha. Gdy połączymy to z tematem powieści – miłością starego, schorowanego pisarza do młodziutkiej prostytutki – wzmaga to na pewno zainteresowanie czytelników. Jeśli ktoś oczekuje, że odnajdzie tam 50 twarzy Pilcha, z pewnością zawiedzie się. To książka bardziej o starości niż o miłości, a im dalej w nią brniemy, tym bardziej pytamy: o co w tym wszystkim chodzi? Choć obok dotychczasowego dorobku pisarza tytuł ten wypada dość blado, a może nawet sztampowo, nie powinniśmy jednak się zrażać. To w końcu Pilch. Miłośnicy barokowych zdań, rzucanych znienacka przekleństw i pięknego stylu powinni być zadowoleni.
Sylwia Chutnik
Jolanta
Bardzo wyrazisty głos w prozie polskiej. Wystarczy przeczytać jeden akapit, a już wiemy, że to ta pisarka-feministka z różową grzywką. Oczywiście zawężanie osoby Chutnik do tych kilku słów jest krzywdzące, bo z pewnością robi ona kawał dobrej roboty. Trochę jak starsza i silniejsza koleżanka, która stanie w obronie słabszych dzieciaków. W jej powieściach zwykle widzimy środowiska patologiczne pokazane od podszewki, czyli od najintymniejszych i najbardziej zawstydzających myśli oraz sytuacji. W „Jolancie” także to znajdujemy – życie tytułowej bohaterki opisane jest szczegółowo, a nawet drobiazgowo. Coś jednak zaczyna w tej prozie przytłaczać. I nie chodzi tu o potężną dawkę smutku, bo na to zawsze musimy być przygotowani, jeśli o Chutnik mowa. Dobrze byłoby jednak sprawdzić pisarkę w diametralnie innej konwencji, bo lekkość monologów i dialogów jak zawsze zachwyca. Zdecydowanie wolę Sylwię Chutnik w jej zbiorze opowiadań „W krainie czarów”, gdzie bohaterowie są zupełnie różni, a świat jest wielowymiarowy, choć wciąż zadziwiająco prawdziwy.
Szczepan Twardoch
Wieloryby i ćmy
Po „Morfinie” i „Drachu” Twardoch musiał wydać coś, co nie spotka się z wielkim uznaniem krytyki. W końcu nie można tworzyć arcydzieł jedno po drugim, czasem trzeba odsapnąć. Dziennik wydaje się dobrą formą do tego odsapnięcia, pod warunkiem, że to, co mamy do powiedzenia, będzie miało dla kogoś jakiekolwiek znaczenie. Twardoch w swoim dzienniku opisuje podróże, egzotyczne jedzenie, picie z przyjaciółmi. I trudno tak naprawdę zarzucać mu cokolwiek, bo można stwierdzić, że to gadanie młodego pisarza, który zachłysnął się swoją karierą… Lub uznać, że sposób na życie Twardocha jest wart uwagi. W końcu niewiele mamy do otrzymania tu, na ziemi, prócz tych kilku drobnych przyjemności.
Książki wybrała Kasia Kowalczuk.
2015 był trudnym rokiem dla polskiej literatury pięknej. Pisarze, których czytamy często i chętnie albo wstrzymali się od wydawania kolejnego dzieła – zwłaszcza po owocnym roku 2014 – albo zaskoczyli nas, nie zawsze pozytywnie.
Jerzy Pilch
Zuza albo czas oddalenia
Jeśli chodzi o Pilcha… Nie zamierzam silić się na jakikolwiek obiektywizm, bo gdy tylko mogę, jestem w jego przypadku subiektywna bardziej niż wypada studentce polonistyki. Jednak nie będę go chwalić za „Zuzę…”, bo już krytyka literacka była bardzo łagodna wobec tej przedziwnej książki. Przedziwnej z kilku powodów. Autobiograficzność jest w niej jeszcze mocniej zaznaczona niż w pozostałych powieściach Pilcha. Gdy połączymy to z tematem powieści – miłością starego, schorowanego pisarza do młodziutkiej prostytutki – wzmaga to na pewno zainteresowanie czytelników. Jeśli ktoś oczekuje, że odnajdzie tam 50 twarzy Pilcha, z pewnością zawiedzie się. To książka bardziej o starości niż o miłości, a im dalej w nią brniemy, tym bardziej pytamy: o co w tym wszystkim chodzi? Choć obok dotychczasowego dorobku pisarza tytuł ten wypada dość blado, a może nawet sztampowo, nie powinniśmy jednak się zrażać. To w końcu Pilch. Miłośnicy barokowych zdań, rzucanych znienacka przekleństw i pięknego stylu powinni być zadowoleni.
Sylwia Chutnik
Jolanta
Bardzo wyrazisty głos w prozie polskiej. Wystarczy przeczytać jeden akapit, a już wiemy, że to ta pisarka-feministka z różową grzywką. Oczywiście zawężanie osoby Chutnik do tych kilku słów jest krzywdzące, bo z pewnością robi ona kawał dobrej roboty. Trochę jak starsza i silniejsza koleżanka, która stanie w obronie słabszych dzieciaków. W jej powieściach zwykle widzimy środowiska patologiczne pokazane od podszewki, czyli od najintymniejszych i najbardziej zawstydzających myśli oraz sytuacji. W „Jolancie” także to znajdujemy – życie tytułowej bohaterki opisane jest szczegółowo, a nawet drobiazgowo. Coś jednak zaczyna w tej prozie przytłaczać. I nie chodzi tu o potężną dawkę smutku, bo na to zawsze musimy być przygotowani, jeśli o Chutnik mowa. Dobrze byłoby jednak sprawdzić pisarkę w diametralnie innej konwencji, bo lekkość monologów i dialogów jak zawsze zachwyca. Zdecydowanie wolę Sylwię Chutnik w jej zbiorze opowiadań „W krainie czarów”, gdzie bohaterowie są zupełnie różni, a świat jest wielowymiarowy, choć wciąż zadziwiająco prawdziwy.
Szczepan Twardoch
Wieloryby i ćmy
Po „Morfinie” i „Drachu” Twardoch musiał wydać coś, co nie spotka się z wielkim uznaniem krytyki. W końcu nie można tworzyć arcydzieł jedno po drugim, czasem trzeba odsapnąć. Dziennik wydaje się dobrą formą do tego odsapnięcia, pod warunkiem, że to, co mamy do powiedzenia, będzie miało dla kogoś jakiekolwiek znaczenie. Twardoch w swoim dzienniku opisuje podróże, egzotyczne jedzenie, picie z przyjaciółmi. I trudno tak naprawdę zarzucać mu cokolwiek, bo można stwierdzić, że to gadanie młodego pisarza, który zachłysnął się swoją karierą… Lub uznać, że sposób na życie Twardocha jest wart uwagi. W końcu niewiele mamy do otrzymania tu, na ziemi, prócz tych kilku drobnych przyjemności.